eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

PracaGrupypl.praca.dyskusje › Głośny pracownik w pracy...
Ilość wypowiedzi w tym wątku: 73

  • 61. Data: 2007-01-15 19:59:23
    Temat: Re: Głośny pracownik w pracy...
    Od: Maciek Sobczyk <m...@d...doPLer>

    Jotte napisał(a):
    >> A co do oceniania pkt. 3 metody nie przekonamy się nawzajem.
    > Z pewnością. Próżny trud.
    > Będziemy się, przypuszczam, różnić na spokojnie.
    > Nie rozmawiamy wszak ze sobą tak "specyficznie" jak Hosowicz z Lisowskim
    > w wątku o Korwinie, który nieopatrznie popełniłem.
    > Ja też umiem bluzgnąć kiedy uważam że trzeba (no, może nie aż tak, ale
    > będę ćwiczył ;)), niemniej ciekawe swoją drogą czemu tak się nie lubią -
    > gatunek, jakość i poziom takie same, winni sobie łapę podać. :-)
    Nie chcę oceniać, tym bardziej "za plecami" innych grupowiczów. To ich
    prywatna sprawa, choć całe ppd ją widzi ze wszystkimi szczegółami.

    >> Możesz napisać coś więcej na temat swojej pracy wykładowcy?
    > Nic nadzwyczajnego - sprawy informatyczne. Bardzo różne, od podstawowych
    > po dość zaawansowane, certyfikowane szkolenia. Co chciałbyś wiedzieć?
    Interesuje mnie metodologia prowadzenia. To w konteście "drenowania
    emocjonalnego", związanego z pracą szkoleniowca.


    >>>> I zwykle od tego zaczyna się ona psuć. Od polaryzowania się grupy.
    >>> Chyba każda grupa prędzej czy później się spolaryzuje. A już
    >>> szczególnie w pracy, gdzie o okazję łatwo.
    >> Polaryzuje się tam, gdzie występuje konflikt.
    > Bądź przeciwstawność interesów. Co zresztą może na jedno wychodzić.
    > Czyli w realiach osób współzatrudnionych jest to tylko kwestia czasu.
    Ale przeciwstawność interesów to właśnie jeden z typów konfliktów -
    konflikt interesów. Łatwy w rozwiązaniu, o ile wszystkie strony
    konflitku są zainteresowane rozwiązaniem. Każde negocjacje sprzedażowe
    to właśnie rozwiązywanie konfliktu interesu. Robi się to negocjując,
    czyli rozmawiając :)

    >> Póki jest ukryty (jak w Twoim sposobie - zamiast komunikowania wprost
    >> - dawanie do zrozumienia) rozwiązać się go nie da.
    > Zaraz, zaraz. Komunikowanie się wprost już zaszło - wątkoczyńca mu
    > przecież wprost powiedział i nie zadziałało. To na ten stan proponowałem
    > komentowanie z wyłączeniem czynnego uczestnictwa "głośnego".
    Masz rację. Mimo wszystko postuluję w pierwszej kolejności zwiększyć
    siłę komunikatów wprost. I przy tym pozostać.

    > To oczywiste dla mnie, że najpierw należy położyć kawę na ławę w
    > _prywatnej_ rozmowie.
    > Powiem truizm, ale dziś może nie dla wszystkich oczywisty: mężczyźni
    > powinni załatwiać sprawy po męsku. Ale - mężczyźni.
    Dobra dobra :) Rozmowa o męskości zahaczałaby o konflitk wartości (a to
    już nierozwiązywalne).

    pozdr.
    M.
    --
    Kochana Mary!
    XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
    Tęsknię za Tobą tragicznie
    A.T.Tappman, kapelan Armii Stanów Zjednoczonych


  • 62. Data: 2007-01-15 20:02:37
    Temat: Re: Głośny pracownik w pracy...
    Od: "Tomek P." <a...@y...pl>

    Dnia 15-01-2007 o 20:53:35 Maciek Sobczyk <m...@d...doPLer>
    napisał(a):

    > Tomek P. napisał(a):
    >> Ale mówimy o projektowaniu miasta średniej wielkości czy problemie typu
    >> "co zrobić, gdy lata mucha koło ucha?"
    > Mówimy o asertywności lub jej braku. Rozumiem, że traktujesz temat
    > ślizgając się po powierzchni - "mucha lata kolo nosa", ale temat jest
    > niestety (a raczej stety) sporo głębszy.
    >
    > Pisanie, że coś jest bełkotem, nie znając się na tym czymś, to przejaw
    > ignorancji kolego.

    Jaaaasssne. Kapituła IgNobla czeka.

    --
    "Może i te wasze kontuzje są bolesne, ale tysiące krów będą cierpieć
    znacznie bardziej, kiedy NBA przywróci skórzane piłki".
    Jeden z prezesów PETA Dan Shannon w liście otwartym do koszykarzy NBA.


  • 63. Data: 2007-01-15 20:09:35
    Temat: Re: Głośny pracownik w pracy...
    Od: Maciek Sobczyk <m...@d...doPLer>

    Tomek P. napisał(a):
    > Dnia 15-01-2007 o 20:50:51 Maciek Sobczyk <m...@d...doPLer>
    > napisał(a):
    >
    >> Tomek P. napisał(a):
    >>> Dnia 13-01-2007 o 10:53:50 Immona <c...@n...gmailu> napisał(a):
    >>>
    >>>> Maciek Sobczyk wrote:
    >>>>> Tomek P. napisał(a):
    >>>>>
    >>>>>> I nadal nazywamy to nauką? :D :D :D :D
    >>>>>> A ja piszę prozą...
    >>>>> I wstrząsnęło to Tobą, tak jak panem Jourdainem?
    >>>>> Mógłbyś zatem prozą (lub poezją, jak wolisz) sprecyzować o co Ci
    >>>>> właściwie chodzi?
    >>>>>
    >>>>
    >>>> Chodzilo mu, jak sadze, o to, ze zdroworosadkowe proste rzeczy
    >>>> ubierasz w naukowy, hermetyczny jezyk i przedstawiasz je jako wiedze
    >>>> wyzszego rzedu, co moze dawac komiczny efekt.
    >>> Pal sześć język, osobiscie nie mam problemu ze zrozumieniem (choć
    >>> inni moga mieć... ale co mnie to obchodzi?).
    >>> Piłem bardziej do tego, że o ile jeszcze piramida Maslowa może być
    >>> uznawana za coś naukowego (bo, być może, do statystycznej większości
    >>> badanych jakoś tam pasuje),
    >> Do statystycznej większości, heh. Spróbuj nie sikać przez 5 dni to się
    >> przekonasz, jak bardzo pasuje do wszystkich ludzi.
    >
    > To tylko dolne piętro, zupełnie oczywiste. Cała reszta juz taka
    > oczywista nie jest.
    A skąd wiesz?

    >
    > btw, dla rozładowania atmosfery:
    Dziękuję. Nie trzeba było. Ja się nie pienię przed monitorem :)

    >> A co sądzisz o E=mc2?
    > To jest odkrycie nowej zależności.
    >
    > Natomiast stwierdzenie, że transport dzieli się na (baczność, będzie
    > "naukowo") "bliski, średni i daleki" (spocznij) to właśnie jest bełkot.
    Podział transportu na "bliski, średni i daleki", pomarańczy na
    niedojrzałe, zielone i mechaniczne robi się ad hoc. Przeciwnie niż
    teorię względności i badania nad asertywnością.
    Wzór E=mc2 wieńczy skomplikowane wyprowadzenia, wychodzące poza
    możliwości wielu ludzi. Ale w samej swej postaci wygląda trywialnie.
    Podobnie efekty badań nad asertywnością. Albo I zasada dynamiki albo...

    Ludzie dążą do prymitywizacji i uproszczenia wszystkiego. W ten sposób
    jest to łatwiej przyswajalne. Nie zauważyłeś? :)

    pozdr.
    M.
    --
    Kochana Mary!
    XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
    Tęsknię za Tobą tragicznie
    A.T.Tappman, kapelan Armii Stanów Zjednoczonych


  • 64. Data: 2007-01-15 20:10:36
    Temat: Re: Głośny pracownik w pracy...
    Od: Maciek Sobczyk <m...@d...doPLer>

    Tomek P. napisał(a):
    > Dnia 15-01-2007 o 20:53:35 Maciek Sobczyk <m...@d...doPLer>
    > napisał(a):
    >
    >> Tomek P. napisał(a):
    >>> Ale mówimy o projektowaniu miasta średniej wielkości czy problemie
    >>> typu "co zrobić, gdy lata mucha koło ucha?"
    >> Mówimy o asertywności lub jej braku. Rozumiem, że traktujesz temat
    >> ślizgając się po powierzchni - "mucha lata kolo nosa", ale temat jest
    >> niestety (a raczej stety) sporo głębszy.
    >>
    >> Pisanie, że coś jest bełkotem, nie znając się na tym czymś, to przejaw
    >> ignorancji kolego.
    >
    > Jaaaasssne. Kapituła IgNobla czeka.
    Nie wiem na kogo. Ja się nie nazywam Pamela Buttler. Ani Pamela Anderson
    Lee (dla jasności).

    pozdr.
    M.

    --
    Kochana Mary!
    XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
    Tęsknię za Tobą tragicznie
    A.T.Tappman, kapelan Armii Stanów Zjednoczonych


  • 65. Data: 2007-01-15 23:10:13
    Temat: Re: Głośny pracownik w pracy...
    Od: "Jotte" <t...@w...spam.wypad.polska>

    W wiadomości news:eogmeo$26m$1@inews.gazeta.pl Maciek Sobczyk
    <m...@d...doPLer> pisze:

    >> Ja też umiem bluzgnąć kiedy uważam że trzeba (no, może nie aż tak, ale
    >> będę ćwiczył ;)), niemniej ciekawe swoją drogą czemu tak się nie lubią -
    >> gatunek, jakość i poziom takie same, winni sobie łapę podać. :-)
    > Nie chcę oceniać, tym bardziej "za plecami" innych grupowiczów. To ich
    > prywatna sprawa, choć całe ppd ją widzi ze wszystkimi szczegółami.
    Cała ppd, więc i oni. Zatem absolutnie nie "za plecami".
    Ale oczywiście oceniać nie musisz.

    >>> Możesz napisać coś więcej na temat swojej pracy wykładowcy?
    >> Nic nadzwyczajnego - sprawy informatyczne. Bardzo różne, od podstawowych
    >> po dość zaawansowane, certyfikowane szkolenia. Co chciałbyś wiedzieć?
    > Interesuje mnie metodologia prowadzenia. To w konteście "drenowania
    > emocjonalnego", związanego z pracą szkoleniowca.
    Metodologia zależy od oczekiwanego efektu. Generalnie: podstawowa dawka
    wiedzy w postaci wykładu z przykładami, a dalej praktyczne rozwiązywanie
    konkretnych problemów o stopniowanej skali trudności z jednoczesnym
    poszerzaniem zakresu wiedzy teoretycznej. Często słuchacze byli źródłem
    tematów dla przygotowywanych przeze mnie zadań. Dużą wagę przywiązuję do
    pracy grupowej, a w uzasadnionych sytuacjach do wprowadzania elementu
    rywalizacji (byle bez przesady).
    Nie przeceniam (ale i nie niedoceniam) wiedzy teoretycznej, jednak stawiam
    zdecydowanie na praktykę. Dobrze np. wiedzieć jak funkcjonuje profil
    wędrujący (mobilny, przenośny), ale jeszcze lepiej umieć go stworzyć i
    zastosować.
    Prowadząc zajęcia w ten sposób raczej nie czułem się "drenowany
    emocjonalnie" ale ja to chyba po prostu lubię i swoich słuchaczy też, więc
    nie jestem obiektywny. Poza tym nigdy nie traktowałem dydaktyki jako celu i
    sensu życia, jak to rzekł Olek: "znaj proporcjum, mociumpanie".
    Dylemat pojawia jednak się w sytuacji, kiedy jeden uczestnik kursu (lub
    kilku uczestników, ale mniejszość) wyraźnie odstają in minus od reszty. Co
    robić? Podciągać ich, pomagać im - i tym samym tej "lepszej" większości
    odbierać czas, w trakcie którego mógłbym ich więcej nauczyć? I w dodatku nie
    mając pewności czy tego czasu nie zmarnuję?
    Osobiście stosowałem zasadę pomagania słabszym na tyle, aby nie spowodować
    "strat" u większości. Jak nie wystarczyło - trudno, gdzie drwa rąbią...
    Oczywiście trzeba się było liczyć, że potem ich ocena przeprowadzonego
    przeze mnie szkolenia nie będzie entuzjastyczna, ale szybko przestałem sie
    tym martwić.
    Czujesz się zdrenowany - niech mi wolno będzie coś Ci doradzić (nie żebym
    się miał za mędrca) - ustal i trzymaj dystans, nie spalaj się, nie ma sensu.

    >>> Polaryzuje się tam, gdzie występuje konflikt.
    >> Bądź przeciwstawność interesów. Co zresztą może na jedno wychodzić.
    >> Czyli w realiach osób współzatrudnionych jest to tylko kwestia czasu.
    > Ale przeciwstawność interesów to właśnie jeden z typów konfliktów -
    > konflikt interesów. Łatwy w rozwiązaniu, o ile wszystkie strony konflitku
    > są zainteresowane rozwiązaniem.
    Niekoniecznie łatwym, bo co jest rozwiązaniem dla jednej strony wcale nie
    musi być nim dla drugiej.

    >Każde negocjacje sprzedażowe
    Nie mówimy o negocjacjach sprzedażowych.

    > to właśnie rozwiązywanie konfliktu interesu. Robi się to negocjując, czyli
    > rozmawiając :)
    W negocjacjach nie zawsze wszystkie strony mają jednakowo mocną pozycję
    przetargową. Chciałbym zobaczyć takie negocjacje, w których strona wiedząca
    o swej przewadze nie wykorzysta jej. ;)

    >> Zaraz, zaraz. Komunikowanie się wprost już zaszło - wątkoczyńca mu
    >> przecież wprost powiedział i nie zadziałało. To na ten stan proponowałem
    >> komentowanie z wyłączeniem czynnego uczestnictwa "głośnego".
    > Masz rację. Mimo wszystko postuluję w pierwszej kolejności zwiększyć siłę
    > komunikatów wprost. I przy tym pozostać.
    Dlaczego?

    >> Powiem truizm, ale dziś może nie dla wszystkich oczywisty: mężczyźni
    >> powinni załatwiać sprawy po męsku. Ale - mężczyźni.
    > Dobra dobra :) Rozmowa o męskości zahaczałaby o konflitk wartości (a to
    > już nierozwiązywalne).
    Taa, nierozwiązywalne... tak samo jak węzeł gordyjski...

    --
    Jotte


  • 66. Data: 2007-01-15 23:22:05
    Temat: Re: Głośny pracownik w pracy...
    Od: c <N...@N...NO>

    Jakub Lisowski napisał(a):
    > A już myślałem, że to Wujek Staszak, Mistrz Ciętej Riposty będzie.
    >
    > ja czyli jakub

    Tez tak myslalem i pierwsze co zrobilem to spojrzalem na koniec dialogu:)

    chojny


  • 67. Data: 2007-01-21 14:04:49
    Temat: Re: Głośny pracownik w pracy...
    Od: Maciek Sobczyk <m...@d...doPLer>

    Jotte napisał(a):
    > Metodologia zależy od oczekiwanego efektu. Generalnie: podstawowa dawka
    > wiedzy w postaci wykładu z przykładami, a dalej praktyczne rozwiązywanie
    > konkretnych problemów o stopniowanej skali trudności z jednoczesnym
    > poszerzaniem zakresu wiedzy teoretycznej. Często słuchacze byli źródłem
    > tematów dla przygotowywanych przeze mnie zadań. Dużą wagę przywiązuję do
    > pracy grupowej, a w uzasadnionych sytuacjach do wprowadzania elementu
    > rywalizacji (byle bez przesady).
    Z ciekawości: bazujesz na jakiejś konkretnej metodzie nauczania
    dorosłych? Np. cyklu Kolba?

    > Prowadząc zajęcia w ten sposób raczej nie czułem się "drenowany
    > emocjonalnie" ale ja to chyba po prostu lubię i swoich słuchaczy też,
    > więc nie jestem obiektywny. Poza tym nigdy nie traktowałem dydaktyki
    > jako celu i sensu życia, jak to rzekł Olek: "znaj proporcjum, mociumpanie".
    Też nie trakuję jako sensu życia. Drenowanie emocjonalne wynika z kilku
    czynników. Raz, że codziennie pracuję praktycznie w innym mieście.
    Zdarza się, że np. z Wrocławia jadę do Szczawnicy, stamtąd do Krakowa,
    następnie do Krosna, znów do Wrocławia i znowu do Szczawnicy (sytuacja
    tuż przed świętami).
    Dwa, że opieram swoje zajęcia (przynajmniej staram się, bo wciąż się w
    tym kształcę) o dynamikę procesu grupowego, po to, by grupa osiągała
    najlepsze wyniki. Wymaga to ciągłego dostosowywania się podczas zajęć.
    Począwszy od bardzo dyrektywnego prowadzenia, po wycofanie się na
    pozycję mediatora konfliktu (prowadzenie grupy przez fazę konfliktu lub
    wprowadzanie grupy w konflikt, by dojść do fazy współpracy). O ile
    dojazdy drenują fizycznie (z czym nie problem - solidna dawka relaksu -
    basen, sauna, realizacja pasji) i osłabiają siły psychiczne (z czym
    problem większy, bo do regeneracji trzeba po prostu odpocząć), to sam
    proces drenuje emocjonalnie. Jak mawiała moja nauczycielka, trener to
    emocjonalna prostytutka - jeśli chce czuć proces, musi chłonąć jak gąbka
    wszystkie emocje od grupy. Te negatywne też, łącznie z otwartym buntem
    przeciwko trenerowi (co się często zdarza jako ukryty konflikt, hamujący
    grupę, więc trzeba to ujawnić, biorąc "na klatę" emocje uczestników).
    Dopóki praca obejmuje 1, 2, nawet 3 szkolenia w tygodniu, jest ok. Jeśli
    pracujesz stale po 4, 5 dni na tydzień, można się zmęczyć. Akurat taki
    właśnie mam grafik - na szczęście do połowy lutego, bo potem ruszam w
    odstresowujące tango (ale to już temat na grupę
    pl.podroze.w.ciemno.adrenalina.pozadana).
    Trzy, że aby wiedzieć co zrobić w jakiej sytuacji, trzeba na szkoleniu
    być stale na kilka poziomach - metodycznym (co przekazać, jak
    przekazać), emocjonalnym ("gdzie" jest grupa, co czuje grupa, co czuje
    uczestnik, co sam czuję).

    > Dylemat pojawia jednak się w sytuacji, kiedy jeden uczestnik kursu (lub
    > kilku uczestników, ale mniejszość) wyraźnie odstają in minus od reszty.
    > Co robić? Podciągać ich, pomagać im - i tym samym tej "lepszej"
    > większości odbierać czas, w trakcie którego mógłbym ich więcej nauczyć?
    Podzielić na podgrupy, wprowadzić dyskusję punktowaną, ćwiczyć "w realu"
    konkretne casy. Tyle, że to dobre dla warsztatu i nabywania nie tyle
    wiedzy, co nowych umiejęności społecznych lub postaw. Na wykładzie,
    chyba odpuścić lub zaproponować zajęcia dodatkowe.

    > I w dodatku nie mając pewności czy tego czasu nie zmarnuję?
    Tej pewności nigdy nie ma, ale regularna diagnoza grupy - przed cyklem
    zajęć i w trakcie pozwala dostosować zajęcia. Ale to chyba znowu dobre
    dla warsztatu?

    > Czujesz się zdrenowany - niech mi wolno będzie coś Ci doradzić (nie
    > żebym się miał za mędrca) - ustal i trzymaj dystans, nie spalaj się, nie
    > ma sensu.
    Trzymam dystans do negatywnych emocji uczestników względem zajęć lub
    mojej osoby. Trudno winić człowieka lub brać do siebie jego opór, że
    jeśli szef go zmusił do przyjścia na szkolenie, to czuje niechęć do
    zajęć i prowadzącego. Reszta jak wyżej - charakter pracy i jej
    nagromadzenie robią swoje.

    >>>> Polaryzuje się tam, gdzie występuje konflikt.
    >>> Bądź przeciwstawność interesów. Co zresztą może na jedno wychodzić.
    >>> Czyli w realiach osób współzatrudnionych jest to tylko kwestia czasu.
    >> Ale przeciwstawność interesów to właśnie jeden z typów konfliktów -
    >> konflikt interesów. Łatwy w rozwiązaniu, o ile wszystkie strony
    >> konflitku są zainteresowane rozwiązaniem.
    > Niekoniecznie łatwym, bo co jest rozwiązaniem dla jednej strony wcale
    > nie musi być nim dla drugiej.
    Tu piszesz chyba o kompromisie? Pozornie najlepsza metoda rozwiązywania
    konflitków, w praktyce najgorsza, bo każda ze stron rezygnuje z jakiej
    części swoich dążeń. Moze w zamian mediacje? Tyle, że to wymaga otwartej
    komunikacji właśnie.

    > W negocjacjach nie zawsze wszystkie strony mają jednakowo mocną pozycję
    > przetargową. Chciałbym zobaczyć takie negocjacje, w których strona
    > wiedząca o swej przewadze nie wykorzysta jej. ;)
    Proszę bardzo - negocjacje problemowe. Lub negocjacje, że tak sobie
    naukowo napiszę, w których oponent działa przeciwko własnym potrzebom
    behawioralnym (człowiek grożący skokiem z dachu vs. negocjator
    policyjny) lub negocjacje wielostronne, w których jedną ze stron jest
    opinia publiczna (Rosjanie wykorzystali swoją przewagę zdaje się podczas
    odbijania moskiewskiej opery z rąk Czeczenów i było kiepsko).

    >>> Zaraz, zaraz. Komunikowanie się wprost już zaszło - wątkoczyńca mu
    >>> przecież wprost powiedział i nie zadziałało. To na ten stan
    >>> proponowałem komentowanie z wyłączeniem czynnego uczestnictwa
    >>> "głośnego".
    >> Masz rację. Mimo wszystko postuluję w pierwszej kolejności zwiększyć
    >> siłę komunikatów wprost. I przy tym pozostać.
    > Dlaczego?
    Z powodu osobistych preferencji - trupa z szafy się wyciąga a nie udaje,
    że komuś skarpety śmierdzą.

    >>> Powiem truizm, ale dziś może nie dla wszystkich oczywisty: mężczyźni
    >>> powinni załatwiać sprawy po męsku. Ale - mężczyźni.
    >> Dobra dobra :) Rozmowa o męskości zahaczałaby o konflitk wartości (a
    >> to już nierozwiązywalne).
    > Taa, nierozwiązywalne... tak samo jak węzeł gordyjski...
    Czyli rozwiązanie siłowe? O ile wiem, węzeł gordyjski w wyniu
    "rozwiązania konfliktu" przestał istnieć jako integralny kawał sznura :)

    pozdr.
    M.


    --
    Kochana Mary!
    XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
    Tęsknię za Tobą tragicznie
    A.T.Tappman, kapelan Armii Stanów Zjednoczonych


  • 68. Data: 2007-01-22 22:22:41
    Temat: Re: Głośny pracownik w pracy...
    Od: "Jotte" <t...@w...spam.wypad.polska>

    W wiadomości news:eovru0$c61$1@inews.gazeta.pl Maciek Sobczyk
    <m...@d...doPLer> pisze:

    > Z ciekawości: bazujesz na jakiejś konkretnej metodzie nauczania dorosłych?
    Konkretnej, jednej - nie. W dziedzinie edukacji można, należy i warto sięgać
    do uznanych koncepcji, ale bazowanie tylko na jednej jest błędem. Z grubsza
    wyglada to tak: zaczerpniesz trochę z tego, troche z innego, nieco od kogoś
    będącego bardziej doświadczonym niż Ty, dołożysz z czasem własne
    doświadczenia i będziesz miał swój sposób prowadzenia zajęć.

    >> Prowadząc zajęcia w ten sposób raczej nie czułem się "drenowany
    >> emocjonalnie" ale ja to chyba po prostu lubię i swoich słuchaczy też,
    >> więc nie jestem obiektywny. Poza tym nigdy nie traktowałem dydaktyki jako
    >> celu i sensu życia, jak to rzekł Olek: "znaj proporcjum,
    >> mociumpanie".
    > Też nie trakuję jako sensu życia. Drenowanie emocjonalne wynika z kilku
    > czynników. Raz, że codziennie pracuję praktycznie w innym mieście.
    Jak to codziennie? To ile trwają takie szkolenia? Kilka godzin?? Co jest ich
    przedmiotem?

    > Zdarza
    > się, że np. z Wrocławia jadę do Szczawnicy, stamtąd do Krakowa, następnie
    > do Krosna, znów do Wrocławia i znowu do Szczawnicy (sytuacja tuż przed
    > świętami).
    Cóż, takie miotanie się z dnia na dzień faktycznie sensowne nie jest i może
    być męczące. Ja z kolei lubiłem raz na jakiś czas "wybyć" na tygodniową
    delegację. Fajna sprawa. Tyle, że praca wykładowcy nie była moją jedyną,
    więc wiązało się to z perturbacjami w pozostałych miejscach pracy. No i w
    konsekwencji stało się to jedną z przyczyn, dla których musiałem z
    przykrością zaprzestać tej działalności. Co zresztą okazało się później
    bardzo słuszną decyzją.

    > Dwa, że opieram swoje zajęcia (przynajmniej staram się, bo wciąż się w tym
    > kształcę) o dynamikę procesu grupowego, po to, by grupa osiągała najlepsze
    > wyniki. Wymaga to ciągłego dostosowywania się podczas zajęć.
    Mnie z w moich działaniach interesowało i interesuje nabycie umiejętności
    przez pojedynczego, konkretnego słuchacza i jego wyniki. Grupa jest ważna o
    tyle, o ile ułatwia i katalizuje proces zdobywania przez niego wiedzy.
    To także wymaga dostosowywania się podczas zajęć, może nawet w większym
    stopniu niż w przypadku kształcenia grupy.

    > Jak
    > mawiała moja nauczycielka, trener to emocjonalna prostytutka - jeśli chce
    > czuć proces, musi chłonąć jak gąbka wszystkie emocje od grupy.
    Nie wydaje mi się zasadne anie korzystne z dydaktycznego punktu widzenia,
    aby
    wykładowca mający działać ze słuchaczami jedynie kilka-, kilkanaście godzin
    i to w jednym dniu (a taki tryb zajęć jawi mi się na podstawie Twoich słów)
    miał chłonąć wszystkie "emocje" grupy. Po co? Przy tak krótkim kontakcie
    nawet nie sposób przekazać jakąś sensowną dawkę wiedzy faktograficznej czy
    praktycznej. Dlatego należy się raczej skupić na przekazaniu informacji co
    należy umieć i jak tę wiedzę zdobyć.
    Chyba, że prowadzisz jakieś specyficzne szkolenia, ale tego nie wiem.

    > Te
    > negatywne też, łącznie z otwartym buntem przeciwko trenerowi (co się
    > często zdarza jako ukryty konflikt, hamujący grupę, więc trzeba to
    > ujawnić, biorąc "na klatę" emocje uczestników).
    Ty słuchaczy nauczasz czy z nimi walczysz?
    Wydaje mi się, że nadmiernie przejmujesz się różnymi "teoriami" i
    "metodami". Zostaw te bzdury, bo dojdziesz do czegoś takiego jak ci od
    Amwaya. Ucz ludzi i tyle. Jak jesteś dobrym nauczycielem, będziesz wiedział
    jak.

    > Dopóki praca obejmuje 1,
    > 2, nawet 3 szkolenia w tygodniu, jest ok. Jeśli pracujesz stale po 4, 5
    > dni na tydzień, można się zmęczyć.
    Pracuję dydaktycznie 5 dni w tygodniu (nie w jednym miejscu). Od lat. Fakt,
    jestem (bywam)zmęczony, czasem bardzo, ale bez przesady.

    >> Dylemat pojawia jednak się w sytuacji, kiedy jeden uczestnik kursu (lub
    >> kilku uczestników, ale mniejszość) wyraźnie odstają in minus od reszty.
    >> Co robić? Podciągać ich, pomagać im - i tym samym tej "lepszej"
    >> większości odbierać czas, w trakcie którego mógłbym ich więcej nauczyć?
    > Podzielić na podgrupy, wprowadzić dyskusję punktowaną, ćwiczyć "w realu"
    > konkretne casy. Tyle, że to dobre dla warsztatu i nabywania nie tyle
    > wiedzy, co nowych umiejęności społecznych lub postaw. Na wykładzie, chyba
    > odpuścić
    I tak też najczęściej robiłem, ale z pewnym dyskomfortem - jestem bowiem z
    wykształcenia również pedagogiem, zawód nauczyciela praktykuję jako jedno z
    zajęć cały czas.

    > lub zaproponować zajęcia dodatkowe.
    A kto za to zapłaci? Ja za darmo nie pracuję.

    > Trzymam dystans do negatywnych emocji uczestników względem zajęć lub mojej
    > osoby. Trudno winić człowieka lub brać do siebie jego opór, że jeśli szef
    > go zmusił do przyjścia na szkolenie, to czuje niechęć do zajęć i
    > prowadzącego.
    Kolejny raz wspominasz o negatywnych emocjach obiektów Twoich działań
    dydaktycznych w stosunku do Ciebie. Przecież tak nie powinno być. Co Ty z
    nimi robisz, czemu tak się dzieje? Może popełniasz jakiś błąd? Ale to jest
    zazwyczaj nietrudne do zniwelowania. Stosunkowo łatwo sprawić, żeby
    negatywny stosunek do prowadzącego i zajęć złagodniał. Byle nie zwlekać i
    nie zabrnąć za daleko. To podstawy metodyki. No i psychologii także...

    > Reszta jak wyżej - charakter pracy i jej nagromadzenie robią swoje.
    Tak jest w każdej dziedzinie.

    >>> konflikt interesów. Łatwy w rozwiązaniu, o ile wszystkie strony
    >>> konflitku są zainteresowane rozwiązaniem.
    >> Niekoniecznie łatwym, bo co jest rozwiązaniem dla jednej strony wcale nie
    >> musi być nim dla drugiej.
    > Tu piszesz chyba o kompromisie? Pozornie najlepsza metoda rozwiązywania
    > konflitków, w praktyce najgorsza, bo każda ze stron rezygnuje z jakiej
    > części swoich dążeń.
    O kompromisie w tym znaczeniu myślę podobnie. Jest to przegrana obydwu
    stron.
    Jednak - czym w istocie jest kompromis?
    Załóżmy, że mąż lubi urlop nad morzem, a żona w górach. W ramach kompromisu
    jadą do lasu i nikt nie jest zadowolony. Kiepskie rozwiązanie.
    Moim zdaniem sensowny kompromis, to atrakcyjne dla wszystkich stron "coś za
    coś". Czyli - handel... ;)

    > Moze w zamian mediacje? Tyle, że to wymaga otwartej
    > komunikacji właśnie.
    Niekoniecznie.

    >>> Masz rację. Mimo wszystko postuluję w pierwszej kolejności zwiększyć
    >>> siłę komunikatów wprost. I przy tym pozostać.
    >> Dlaczego?
    > Z powodu osobistych preferencji
    A! to jasne. To nie podlega dyskusji.
    Tak samo jak cudze osobiste preferencje.

    >> Taa, nierozwiązywalne... tak samo jak węzeł gordyjski...
    > Czyli rozwiązanie siłowe?
    Czasem trzeba.

    --
    Jotte


  • 69. Data: 2007-01-26 20:48:57
    Temat: Re: Głośny pracownik w pracy...
    Od: Maciek Sobczyk <m...@d...doPLer>

    Jotte napisał(a):
    >>> Prowadząc zajęcia w ten sposób raczej nie czułem się "drenowany
    >>> emocjonalnie" ale ja to chyba po prostu lubię i swoich słuchaczy też,
    >>> więc nie jestem obiektywny. Poza tym nigdy nie traktowałem dydaktyki
    >>> jako
    >>> celu i sensu życia, jak to rzekł Olek: "znaj proporcjum,
    >>> mociumpanie".
    >> Też nie trakuję jako sensu życia. Drenowanie emocjonalne wynika z kilku
    >> czynników. Raz, że codziennie pracuję praktycznie w innym mieście.
    > Jak to codziennie? To ile trwają takie szkolenia? Kilka godzin?? Co jest
    > ich przedmiotem?
    Owe szkolenia trwają zwykle 7 - 8 godzin dziennie. Przedmiotem są
    najczęściej miękkie umiejętności obsługi klienta, asertywność,
    umiejętności interpersonalne. Również kwestie związane z zarządzaniem
    zespołami, relacjami pracowniczymi, motywowaniem. Tematykę traktuję nie
    tylko w kategoriach technik, jakie delikwent ma się wyuczyć, lecz także
    w kategoriach postaw i wiedzy o własnym postępowaniu w sytuacjach
    społecznych. Klasyczne zagadnienia to błędy atrybucji, projekcja,
    selekcja, mechanizmy obronne, czyli to wszystko co uniemożliwia
    obiektywny ogląd jakiejkolwiek sytuacji społecznej a z czego rzadko
    zdajemy sobie sprawę.


    >> Dwa, że opieram swoje zajęcia (przynajmniej staram się, bo wciąż się w
    >> tym
    >> kształcę) o dynamikę procesu grupowego, po to, by grupa osiągała
    >> najlepsze
    >> wyniki. Wymaga to ciągłego dostosowywania się podczas zajęć.
    > Mnie z w moich działaniach interesowało i interesuje nabycie umiejętności
    > przez pojedynczego, konkretnego słuchacza i jego wyniki. Grupa jest ważna o
    > tyle, o ile ułatwia i katalizuje proces zdobywania przez niego wiedzy.
    > To także wymaga dostosowywania się podczas zajęć, może nawet w większym
    > stopniu niż w przypadku kształcenia grupy.
    W przypadku kształcenia nowych postaw, istotną rolę odgrywa informacja
    zwrotna. Uczestnik musi mieć poczucie, że może wypowiedzieć ją w dowolny
    sposób, nawet gniewny i pełen agresji. Z drugiej strony rezerwuję sobie
    możliwość wypowiedzenia własnej informacji zwrotnej (oczywiście bez
    gniewu, agresji etc.), co wywołuje czasami opór. Jeśli jedna prosta,
    wręcz głupia gra unaocznia ludziom, że mają problem z przyswajaniem
    informacji pisemnej, że mają trudności w komunikowaniu się, że
    popełniają klasyczne błędy atrybucji ("to, co mi się podoba, musi
    podobać się klientowi" - błąd - nie musi), że ich postawa jest
    zewnątrzsterowna (oczekują podania rozwiązania na tacy, zamiast samemu
    go poszukiwać) to oznacza to, że w grupie istnieje ukryty opór
    (dewaluowanie zadania i związane z tym kiepskie wyniki) albo grupa
    dewaluuje informację zwrotną, często poprzez agresję względem mnie
    (zadanie jest głupie) albo względem innych uczestników (to inni są winni
    albo zawiniły warunki zewnętrzne - klasyczne poszukiwanie kozła
    ofiarnego, który pozwala uniknąć przykrości przeżywania swojej
    niekompetencji i braku skuteczności). Jeśli grupa liczy 12 - 16 osób,
    nie jest problemem poradzić sobie z jakimkolwiek zakłócającym
    zachowaniem. Zdarza się jednak, że grupa liczy 25 osób. I wtedy jest
    problem.
    Jak to się ma do uczenia i do grupy? Póki w grupie istnieją zakłócenia -
    nie ma mowy o nabywaniu nowych umiejętności i postaw.

    >> Jak
    >> mawiała moja nauczycielka, trener to emocjonalna prostytutka - jeśli chce
    >> czuć proces, musi chłonąć jak gąbka wszystkie emocje od grupy.
    > Nie wydaje mi się zasadne anie korzystne z dydaktycznego punktu
    > widzenia, aby
    > wykładowca mający działać ze słuchaczami jedynie kilka-, kilkanaście godzin
    > i to w jednym dniu (a taki tryb zajęć jawi mi się na podstawie Twoich słów)
    > miał chłonąć wszystkie "emocje" grupy. Po co? Przy tak krótkim kontakcie
    > nawet nie sposób przekazać jakąś sensowną dawkę wiedzy faktograficznej czy
    > praktycznej. Dlatego należy się raczej skupić na przekazaniu informacji co
    > należy umieć i jak tę wiedzę zdobyć.
    No właśnie o to chodzi, że przekazywanie informacji to zaledwie
    niewielka część szkolenia. Istotniejszy jest właśnie ów kontakt, bo na
    jego podstawie buduje się szkolenie.

    >> Te
    >> negatywne też, łącznie z otwartym buntem przeciwko trenerowi (co się
    >> często zdarza jako ukryty konflikt, hamujący grupę, więc trzeba to
    >> ujawnić, biorąc "na klatę" emocje uczestników).
    > Ty słuchaczy nauczasz czy z nimi walczysz?
    > Wydaje mi się, że nadmiernie przejmujesz się różnymi "teoriami" i
    > "metodami". Zostaw te bzdury, bo dojdziesz do czegoś takiego jak ci od
    > Amwaya. Ucz ludzi i tyle. Jak jesteś dobrym nauczycielem, będziesz
    > wiedział jak.
    Trenerem, nie nauczycielem. Nauczyciel dysponuje takimi środkami presji,
    jak "postawienie do kąta", negatywna ocena etc. Trener dysponuje (lub
    nie) umiejętnościami zaangażowania ludzi w taki sposób, by cele
    szkolenia postrzegali jako swoje własne (tzw. integratywność celów), co
    jest jednym z warunków owocnego szkolenia.

    >> Trzymam dystans do negatywnych emocji uczestników względem zajęć lub
    >> mojej
    >> osoby. Trudno winić człowieka lub brać do siebie jego opór, że jeśli szef
    >> go zmusił do przyjścia na szkolenie, to czuje niechęć do zajęć i
    >> prowadzącego.
    > Kolejny raz wspominasz o negatywnych emocjach obiektów Twoich działań
    > dydaktycznych w stosunku do Ciebie. Przecież tak nie powinno być. Co Ty
    > z nimi robisz, czemu tak się dzieje? Może popełniasz jakiś błąd? Ale to
    > jest zazwyczaj nietrudne do zniwelowania. Stosunkowo łatwo sprawić, żeby
    > negatywny stosunek do prowadzącego i zajęć złagodniał. Byle nie zwlekać
    > i nie zabrnąć za daleko. To podstawy metodyki. No i psychologii także...
    Ostatnio borykam się faktycznie ze sporym oporem w niektórych grupach.
    Ale na bieżąco superwizuję to, więc nie jest to problemem.


    >>> Taa, nierozwiązywalne... tak samo jak węzeł gordyjski...
    >> Czyli rozwiązanie siłowe?
    > Czasem trzeba.
    Jotte, kto tu walczy? :)

    pozdr.
    M.

    --
    Kochana Mary!
    XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
    Tęsknię za Tobą tragicznie
    A.T.Tappman, kapelan Armii Stanów Zjednoczonych


  • 70. Data: 2007-01-28 17:12:36
    Temat: Re: Głośny pracownik w pracy...
    Od: "Jotte" <t...@w...spam.wypad.polska>

    W wiadomości news:epdpfp$1qr$1@inews.gazeta.pl Maciek Sobczyk
    <m...@d...doPLer> pisze:

    >> Jak to codziennie? To ile trwają takie szkolenia? Kilka godzin?? Co jest
    >> ich przedmiotem?
    > Owe szkolenia trwają zwykle 7 - 8 godzin dziennie. Przedmiotem są
    > najczęściej miękkie umiejętności obsługi klienta, asertywność,
    > umiejętności interpersonalne. Również kwestie związane z zarządzaniem
    > zespołami, relacjami pracowniczymi, motywowaniem.
    Nie bardzo potrafię sobie wyobrazić jak można czegoś takiego nauczyć w 8h.
    Liznąć temat to może i da się. Toż ja na serwery (różne) miałem 20-40h i
    wiedziałem, że to taka głębsza propedeutyka jest. 8h to szkolenie BHP trwa.
    Jak tu czegoś poważnego w taki moment porządnie nauczyć?

    >> Mnie z w moich działaniach interesowało i interesuje nabycie umiejętności
    >> przez pojedynczego, konkretnego słuchacza i jego wyniki. Grupa jest
    >> ważna o tyle, o ile ułatwia i katalizuje proces zdobywania przez niego
    >> wiedzy. To także wymaga dostosowywania się podczas zajęć, może nawet w
    >> większym stopniu niż w przypadku kształcenia grupy.
    > W przypadku kształcenia nowych postaw, istotną rolę odgrywa informacja
    > zwrotna. Uczestnik musi mieć poczucie, że może wypowiedzieć ją w dowolny
    > sposób, nawet gniewny i pełen agresji.
    To wie praktycznie każdy dojrzały człowiek.

    > Póki w grupie istnieją zakłócenia -
    > nie ma mowy o nabywaniu nowych umiejętności i postaw.
    Sądzisz tak, bo widzisz grupę, nie zaś jednostki te grupę tworzące. Grupa to
    twór sztuczny i chwilowy. I dlatego mało istotny.
    Nie ucz grupy - ucz ludzi.
    Jeśli zdobyłbyś się na indywidualne podejście do jednostki potrafiłbyś
    przekazać jej wiedzę i wskazać możliwości korekty postawy w rozmaitych
    warunkach funkcjonowania w grupie. No ale w przypadku "szkolenia" trwającego
    kilka godzin to oczywiście nierealne.
    Zreszta biorąc pod uwagę czas trwania szkoleń jaki podałeś to IMO kwestia
    funkcjonowania w grupie w ogóle ma marginalne lub żadne znaczenie. W
    dłuższym (znacznie dłuższym) okresie czasu - tak, owszem.

    >> należy się raczej
    >> skupić na przekazaniu informacji co należy umieć i jak tę wiedzę zdobyć.
    > No właśnie o to chodzi, że przekazywanie informacji to zaledwie niewielka
    > część szkolenia. Istotniejszy jest właśnie ów kontakt, bo na jego
    > podstawie buduje się szkolenie.
    Wyrażasz się niejasno. Czemu służyć ma kontakt, jeśli nie przekazaniu
    wiedzy/umiejętności? Co to znaczy "buduje szkolenie"?

    >> Ucz ludzi i tyle. Jak jesteś dobrym nauczycielem, będziesz wiedział jak.
    > Trenerem, nie nauczycielem. Nauczyciel dysponuje takimi środkami presji,
    > jak "postawienie do kąta", negatywna ocena etc.
    Ależ skąd, chyba Tobie się nauczyciel ze szkołą jednoznacznie kojarzy.
    Nauczyciel
    to ten, który naucza. Można go nazwać jak komu wygodnie - belfer, trener,
    cicerone. Ale sprawa jest prosta - gość uczy.

    > Trener dysponuje (lub nie) umiejętnościami zaangażowania ludzi w taki
    > sposób, by cele szkolenia postrzegali jako swoje własne (tzw.
    > integratywność celów), co jest jednym z warunków owocnego szkolenia.
    To właśnie musi umieć dobry nauczyciel. W dodatku w o wiele większym stopniu
    niż osoba którą nazywasz trenerem (już jak zdawałem egzaminy "trenerskie" to
    mnie ta terminologia trochę raziła i śmieszyła, może dlatego, że mi się ze
    sportem kojarzy), bo działa w długiej perspektywie czasowej. Zatem nie tylko
    musi zaplanować etapy nauczania w znacznie większym wymiarze i na bez
    porównania obszerniejszym materiale, ale także ma znacznie więcej okazji do
    popełnienia błędu (co prawda, do jego poprawienia także).

    > Ostatnio borykam się faktycznie ze sporym oporem w niektórych grupach. Ale
    > na bieżąco superwizuję to, więc nie jest to problemem.
    Uczysz 7-8h. Problem może wystąpić potem.

    --
    Jotte

strony : 1 ... 6 . [ 7 ] . 8


Szukaj w grupach

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1