eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

PracaGrupypl.praca.dyskusje › Czy informatyk to gatunek ginący? - ciąg dalszy.
Ilość wypowiedzi w tym wątku: 100

  • 1. Data: 2003-04-12 08:24:25
    Temat: Czy informatyk to gatunek ginący? - ciąg dalszy.
    Od: " " <m...@N...gazeta.pl>

    Dyskusja - aczkolwiek ciekawa i inspirująca - poszła w kierunku, którego
    się nie spodziewałem. Dotyczyła różnic między uczelniami prywatnymi i
    państwowymi, a także rezultatów nauki weryfikowanych przez rynek pracy.
    Dyskutanci - jeżeli dobrze rozumiem - są świeżo po studiach lub studiujący i
    dlatego nie czują problemu. Zgadzam się, że uczelnia, która przyjmuje na
    podstawie rozmowy kwalifikacyjnej i dowodu wpłaty na opłatę wstępną,
    statystycznie musi mieć niższy poziom od tej, która robi selekcję poprzez
    egzamin wstępny. Tak jest, obojętnie czy się to komuś podoba czy nie, a
    wyjątki potwierdzają regułę. Uczelnia państwowa ma przyznany limit studentów
    i limit gotówki. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby na tak zwane modne kierunki,
    było tyle chętnych ile miejsc - stąd egzaminy i słabsi odpadają. Uczelnia
    prywatna utrzymuje się głównie z czesnego, więc kto się zjawi i w czasie
    rozmowy nie ujawni odchyłów od przyjętych norm, będzie przyjęty - byle płacił
    czesne. Nawet na uczelniach państwowych na kierunkach zaocznych, gdzie często
    nie ma egzaminów jest podobna sytuacja. Mam w rodzinie osobę na takich
    studiach, która twierdzi, że większość grupy z niektórych wykładów niewiele
    lub nic nie rozumie, egzaminy na razie zalicza i ma nadzieję, że ta
    niezrozumiała wiedza, nie będzie potrzebna w pracy zawodowej. Nie oto mi
    jednak chodziło. Nie o poziom studiów, a o rynek pracy. Kiedy nie było
    uczelni prywatnych, sytuacja w firmach była taka, że inżynier lub magister
    inżynier miał stanowisko kierownicze i dowodził kadrą z wykształceniem
    średnim lub zawodowym, zależnie od potrzeb organizacyjnych firmy. Wniosek
    taki, że proporcja między pracownikami z różnym wykształceniem, była
    zachowana. Sprawa wynagrodzenia, to temat na osobną dyskusję i również nie o
    to mi chodzi. Po 1989 roku sprawy kadrowe zostały postawione na głowie.
    Pojawiło się bezrobocie i rynek pracy stał się rynkiem pracodawcy. Pracodawcy
    zaczęli wymagać wyższego wykształcenia na stanowiskach, na których
    poprzednio wystarczył technik, a często nawet po zawodówce. Pojawiło się
    sztucznie zwiększone zapotrzebowanie na magistrów i inżynierów (dobrym
    przykładem paranoi, jest właścicielka butiku, która chce mieć sprzedawczynię
    z wyższym wykształceniem), a do założenia prywatnej wyższej uczelni,
    wystarczy działalność gospodarcza, pomieszczenia, sprzęt i kadra z
    przygotowaniem pedagogicznym, które można zdobyć korespondencyjnie. Ponieważ
    władza powiedziała biznesowi: "róbta co chceta" i "co nie jest zabronione,
    jest dozwolone", to nie ma centralnej kontroli nad ilością absolwentów
    poszczególnych kierunków. Po tej uwadze natury ogólnej, powracam do
    informatyki. Po wprowadzeniu nowszych technik informatycznych, specjalizowane
    działy informatyczne znikły z wielu firm, bo przestały być potrzebne -
    przynajmniej teoretycznie, bo wprawdzie zamiast 50 osób jak kiedyś, obecnie
    wystarczy np. 5, ale do komputerów dopuszczani są pracownicy, którzy w
    środowisku znakowym sobie jeszcze czasem radzą, a w graficznym często klikają
    po ekranie w sposób nieprzemyślany i przypadkowy, a potem nie umieją
    przywrócić wyglądu ekranu tak, żeby mogli bez przeszkód pracować. Skoro do
    sprzętu informatycznego dopuszczani są pracownicy o coraz niższych
    kwalifikacjach (często z powodów oszczędnościowych), to szkoły i uczelnie
    masowo produkują bezrobotnych informatyków. Skoro na ogłoszenie pracodawcy
    dotyczące stanowiska informatycznego zgłasza się np. 50-500 chętnych, to o
    czymś świadczy. Skoro dyplom uczelni nie gwarantuje zatrudnienia, skoro ja
    (informatyk z ponad 25-letnim stażem), po utracie pracy na skutek likwidacji
    działu w czasie prywatyzacji, już drugi rok nie mogę znaleźć pracy, skoro do
    obsługi stron WWW firmy zatrudniają uczniów (nie studentów) i obie strony są
    zadowolone (firma ma stronę WWW prawie za darmo, a uczeń ma na piwo i
    dyskoteki) - to potwierdza moje zdanie o nadprodukcji informatyków. Mieszkam
    w mieście wojewódzkim o stosunkowo niewielkim bezrobociu, a tam gdzie
    bezrobocie jest dwucyfrowe - jest jeszcze gorzej.


    --
    Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/


  • 2. Data: 2003-04-12 09:52:12
    Temat: Re: Czy informatyk to gatunek ginący? - ciąg dalszy.
    Od: "Leszek Wilczek" <w...@w...edu.pl>

    <Ciach>

    Co do szkol to moge jedynie powiedziec, ze na uczelniach panstwowych ucza
    sie najlepsi(ale tylko na tych dobrych i dziennych), wiec poziom nauczania
    nie ma tutaj wielkiego znaczenia poniewaz ci ludzie niejednokrotnie sami juz
    posiadaja duza wiedze zanim zaczna studiowac, a po za tym maja podstawy do
    samodzielnej nauki. Ja zauwazylem jedno ze na jakiejkolwiek uczelni to bez
    wlasnej pracy nikt sie nie nauczy. Teraz chcialbym jednak poruszyc temat
    studiow zaocznych(nie wiem jak jest na wieczorowych) na uczelniach
    panstwowych, ktorych to poziom jest daleki od idealu, dlatego jezeli mialbym
    wybierac miedzy studiami zaocznymi na uczelni panstwowej a prywatnej to
    chyba wybralbym prywatna.

    > Pojawiło się bezrobocie i rynek pracy stał się rynkiem pracodawcy.
    Pracodawcy
    > zaczęli wymagać wyższego wykształcenia na stanowiskach, na których
    > poprzednio wystarczył technik, a często nawet po zawodówce.

    To raczej wynikalo z tego, ze na rynek wszedly firmy zachodnie,a one mialy
    takie dziwne wymagania, poniewaz u nich szkoly wyzsze byly niewiele lepsze
    od naszych technikow. Ale co do reszty to sie zgadzam.

    >Pojawiło się
    > sztucznie zwiększone zapotrzebowanie na magistrów i inżynierów (dobrym
    > przykładem paranoi, jest właścicielka butiku, która chce mieć
    sprzedawczynię
    > z wyższym wykształceniem), a do założenia prywatnej wyższej uczelni,
    > wystarczy działalność gospodarcza, pomieszczenia, sprzęt i kadra z
    > przygotowaniem pedagogicznym, które można zdobyć korespondencyjnie.
    Ponieważ
    > władza powiedziała biznesowi: "róbta co chceta" i "co nie jest zabronione,
    > jest dozwolone", to nie ma centralnej kontroli nad ilością absolwentów
    > poszczególnych kierunków.

    Nie widze w tym nic zlego. Ludzie maja chyba swoj rozum. Zreszta na
    uczelniach powinno sie uczyc tylko odpowiednieo schematu myslowego, dzieki
    ktoremu bedzi mozna podjac wiekszosc obowiazkow nizszego personelu, by potem
    po serii szkolen wyrosnac na fachowca.

    >Po tej uwadze natury ogólnej, powracam do
    > informatyki. Po wprowadzeniu nowszych technik informatycznych,
    specjalizowane
    > działy informatyczne znikły z wielu firm, bo przestały być potrzebne -
    > przynajmniej teoretycznie, bo wprawdzie zamiast 50 osób jak kiedyś,
    obecnie
    > wystarczy np. 5, ale do komputerów dopuszczani są pracownicy, którzy w
    > środowisku znakowym sobie jeszcze czasem radzą, a w graficznym często
    klikają
    > po ekranie w sposób nieprzemyślany i przypadkowy, a potem nie umieją
    > przywrócić wyglądu ekranu tak, żeby mogli bez przeszkód pracować. Skoro do
    > sprzętu informatycznego dopuszczani są pracownicy o coraz niższych
    > kwalifikacjach (często z powodów oszczędnościowych), to szkoły i uczelnie
    > masowo produkują bezrobotnych informatyków. Skoro na ogłoszenie pracodawcy
    > dotyczące stanowiska informatycznego zgłasza się np. 50-500 chętnych, to o
    > czymś świadczy. Skoro dyplom uczelni nie gwarantuje zatrudnienia, skoro ja
    > (informatyk z ponad 25-letnim stażem), po utracie pracy na skutek
    likwidacji
    > działu w czasie prywatyzacji, już drugi rok nie mogę znaleźć pracy, skoro
    do
    > obsługi stron WWW firmy zatrudniają uczniów (nie studentów) i obie strony

    > zadowolone (firma ma stronę WWW prawie za darmo, a uczeń ma na piwo i
    > dyskoteki)

    To zalezy jakie firmy i jakie strony. Bo raczej skomplikowanych baz danych
    duze firmy nie powierzaja "uczniom". A co do reszty to nie widze w tym nic
    zlego.

    >- to potwierdza moje zdanie o nadprodukcji informatyków. Mieszkam
    > w mieście wojewódzkim o stosunkowo niewielkim bezrobociu, a tam gdzie
    > bezrobocie jest dwucyfrowe - jest jeszcze gorzej.

    Zgadzam sie...



  • 3. Data: 2003-04-12 09:56:54
    Temat: Re: Czy informatyk to gatunek ginący? - ciąg dalszy.
    Od: "Jacuo" <z...@p...onet.pl>


    Użytkownik <m...@N...gazeta.pl> napisał w wiadomości
    news:b78ifp$den$1@inews.gazeta.pl...
    > Dyskusja - aczkolwiek ciekawa i inspirująca - poszła w kierunku, którego
    > się nie spodziewałem. Dotyczyła różnic między uczelniami prywatnymi i
    > państwowymi, a także rezultatów nauki weryfikowanych przez rynek pracy.
    > Dyskutanci - jeżeli dobrze rozumiem - są świeżo po studiach lub studiujący
    i
    > dlatego nie czują problemu. Zgadzam się, że uczelnia, która przyjmuje na

    Wiesz, jeseli o mnie chodzi, to juz pare lat minelo ....

    A co do innych problemow, to wydaje mi sie, ze po prostu pare lat temu
    uzywanie komputera to byla sztuka zastrzezona dla nielicznych, a
    obecnie rzecz powszechna. Wiec coraz mniejsze znaczenie maja osoby umiejace
    obslugiwac komputer, ustawic Windows itp, bo
    to umie kazdy dzieciak. A prawdziwe programowanie/projektowanie to co
    innego. Oczywiscie sytuacja w branzy obecnie jest kiepska i to
    odbija sie i na tym wycinku rynku.


    --
    Jacek






  • 4. Data: 2003-04-12 10:55:22
    Temat: Re: Czy informatyk to gatunek ginący? - ciąg dalszy.
    Od: "temp" <v...@w...pl>


    "Jacuo" <z...@p...onet.pl> wrote in message
    news:b78ntk$6ds$1@nemesis.news.tpi.pl...
    > A co do innych problemow, to wydaje mi sie, ze po prostu pare lat temu
    > uzywanie komputera to byla sztuka zastrzezona dla nielicznych, a
    > obecnie rzecz powszechna. Wiec coraz mniejsze znaczenie maja osoby
    umiejace
    > obslugiwac komputer, ustawic Windows itp, bo
    > to umie kazdy dzieciak. A prawdziwe programowanie/projektowanie to co
    > innego. Oczywiscie sytuacja w branzy obecnie jest kiepska i to
    > odbija sie i na tym wycinku rynku.


    Najciekawsze jest to, że dalej jest ogromny popyt na wysokowykwalifikowanych
    specjalistów Niektorzy niestety to nadinterpretują. Troche mnie krew zalewa
    jak słysze w "Plus-minus" (magazyn ekonomiczny w TVP1) ze średnie zarobki
    informatyka w Warszawie to 8tys. zł. I dziwić się, ze tyle młodych ludzi
    idzie na studia informatyczne. Teraz rynek pracy informatyków nie jest
    jeszcze tak nasycony, ale niedługo bedzie jak z ekonomistami. Najpierw boom
    początku lat 90 - swiezo upieczeni magistrowie ekonomi szybko zajmowali
    kierownicze stanowiska, zarabiali po kilka tysiecy na poczatek. Potem druga
    faza zjawiska - masowe rzucanie sie na studia ekonomiczne. Wreszcie
    trzecia - nadprodukcja - najwiecej bezrotnych z wyzszym wyksztalceniem to
    wlasnie ekonomisci. Ktos nawet stwierdzil ze mamy ich zapas na najblizsze 40
    lat ;)






  • 5. Data: 2003-04-12 14:39:07
    Temat: Re: Czy informatyk to gatunek ginący? - ciąg dalszy.
    Od: "Robert \"Filar\"" <r...@w...pl>



    >> zaczęli wymagać wyższego wykształcenia na stanowiskach, na których
    > poprzednio wystarczył technik, a często nawet po zawodówce. Pojawiło się
    > sztucznie zwiększone zapotrzebowanie na magistrów i inżynierów (dobrym
    > przykładem paranoi, jest właścicielka butiku, która chce mieć
    sprzedawczynię
    > z wyższym wykształceniem),
    (ciach)
    > skoro ja
    > (informatyk z ponad 25-letnim stażem), po utracie pracy na skutek
    likwidacji
    > działu w czasie prywatyzacji, już drugi rok nie mogę znaleźć pracy, skoro
    do
    > obsługi stron WWW firmy zatrudniają uczniów (nie studentów) i obie strony

    > zadowolone (firma ma stronę WWW prawie za darmo, a uczeń ma na piwo i
    > dyskoteki) - to potwierdza moje zdanie o nadprodukcji informatyków.
    Mieszkam
    > w mieście wojewódzkim o stosunkowo niewielkim bezrobociu, a tam gdzie
    > bezrobocie jest dwucyfrowe - jest jeszcze gorzej.
    >
    Drogi kolego mój staż pracy to "tylko" 20 lat i szukam pracy prawie rok.
    Pracodawcy pierwsze co robią to zerkają na datę urodzenia, nas "starych
    koni" eliminują w przedbiegach :((((. Zgadzam się człkowicie z Twoimi
    poglądami, niestety niektórzy nasi młodsi koledzy uważają, iż znajomość
    windows, offica oraz umiejętność tworzenia stron WWW czyni ich
    informatykami ;)))))))), - ale oni są młodzi i pracę znajdują.

    pozdrawiam, Robert




  • 6. Data: 2003-04-12 14:55:48
    Temat: Re: Czy informatyk to gatunek ginący? - ciąg dalszy.
    Od: "Andy" <a...@h...pl>

    > Co do szkol to moge jedynie powiedziec, ze na uczelniach panstwowych ucza
    > sie najlepsi(ale tylko na tych dobrych i dziennych), wiec poziom nauczania

    Chyba nie do końca jest to prawda.
    Najczęściej na studia wieczorowe (zaoczne) idą nie osoby, które nie dostały
    się na studia dziennie, lecz te które mają trudną sytuację finansową i są
    zmuszone pracować zawodowo aby wyżyć. Egzamin na studia wbrew pozorom aż tak
    trudny nie jest (przynajmniej statystycznie).
    Z drugiej strony (też statystycznie) najzdolniejsi wychowują się najczęściej
    na skraju ubóstwa. Nie wiem dlaczego - może mają lepszą motywację w
    dzieciństwie, widząc jak biedę klepią ich rodzice. Tych osób najczęściej nie
    stać na luksus podjęcia studiów dziennych, dlatego decydują się na inne
    formy kształcenia. Zresztą - sam byłem wielokrotnie świadkiem jak na
    laboratorium na studiach dziennych przychodził jakiś człowiek z
    wieczorowych, bo np. musiał odrobić jakieś ćwiczenie, na którym go nie było
    i.... najczęściej był najlepiej orientującą się osobą na sali w danym
    temacie. Nie wiem jak jest na innych uczelniach - ale na Politechnice
    Śląskiej tak to przynajmniej wygląda. Nie dlatego, że na studiach
    wieczorowych jest wyższy poziom, tylko może dlatego, że tam studiują ludzie,
    którym bardziej zależy?

    Co do ginącego gatunku informatyka - w firmie, w której pracuję informatyk
    jest o szczebel wyżej w zaszeregowaniu od programisty. Jest to - zgodnie z
    nazwą -specjalista od technologii przetwarzania informacji. Na takich
    informatyków zapotrzebowanie nadal jest. Zmniejszyło się natomiast
    zapotrzebowanie na osoby potocznie nazywane informatykami - czyli ludzi,
    którzy zajmują się administracją systemów i aplikacji.



  • 7. Data: 2003-04-12 16:16:22
    Temat: Re: Czy informatyk to gatunek ginący? - ciąg dalszy.
    Od: "MC" <m...@g...pl>

    Użytkownik "Andy" <a...@h...pl> napisał w wiadomości
    news:b7993q$9ra$1@atlantis.news.tpi.pl...

    > Z drugiej strony (też statystycznie) najzdolniejsi wychowują się
    najczęściej
    > na skraju ubóstwa. Nie wiem dlaczego - może mają lepszą motywację w

    Czy na temat tego statystycznego pogladu jest jakieś statystyczne
    uzasadnienie?



  • 8. Data: 2003-04-12 17:24:49
    Temat: Re: Czy informatyk to gatunek ginący? - ciąg dalszy.
    Od: "Andy" <a...@h...pl>

    > > Z drugiej strony (też statystycznie) najzdolniejsi wychowują się
    > najczęściej
    > > na skraju ubóstwa. Nie wiem dlaczego - może mają lepszą motywację w
    >
    > Czy na temat tego statystycznego pogladu jest jakieś statystyczne
    > uzasadnienie?

    Jedynie własne obserwacje ;)



  • 9. Data: 2003-04-12 18:56:32
    Temat: Re: Czy informatyk to gatunek ginący? - ciąg dalszy.
    Od: Michal Glass <m...@g...usun.pl>

    W artykule <b78ifp$den$1@inews.gazeta.pl> napisal(a):

    > Dyskusja - aczkolwiek ciekawa i inspirująca - poszła w kierunku, którego
    > się nie spodziewałem. Dotyczyła różnic między uczelniami prywatnymi i
    > państwowymi, a także rezultatów nauki weryfikowanych przez rynek pracy.
    > Dyskutanci - jeżeli dobrze rozumiem - są świeżo po studiach lub studiujący i
    > dlatego nie czują problemu. Zgadzam się, że uczelnia, która przyjmuje na
    > podstawie rozmowy kwalifikacyjnej i dowodu wpłaty na opłatę wstępną,
    > statystycznie musi mieć niższy poziom od tej, która robi selekcję poprzez
    > egzamin wstępny. Tak jest, obojętnie czy się to komuś podoba czy nie, a
    > wyjątki potwierdzają regułę. Uczelnia państwowa ma przyznany limit studentów
    > i limit gotówki. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby na tak zwane modne kierunki,
    > było tyle chętnych ile miejsc - stąd egzaminy i słabsi odpadają. Uczelnia
    > prywatna utrzymuje się głównie z czesnego, więc kto się zjawi i w czasie
    > rozmowy nie ujawni odchyłów od przyjętych norm, będzie przyjęty - byle płacił
    > czesne. Nawet na uczelniach państwowych na kierunkach zaocznych, gdzie często
    > nie ma egzaminów jest podobna sytuacja. Mam w rodzinie osobę na takich
    > studiach, która twierdzi, że większość grupy z niektórych wykładów niewiele
    > lub nic nie rozumie, egzaminy na razie zalicza i ma nadzieję, że ta
    > niezrozumiała wiedza, nie będzie potrzebna w pracy zawodowej. Nie oto mi
    > jednak chodziło. Nie o poziom studiów, a o rynek pracy. Kiedy nie było
    > uczelni prywatnych, sytuacja w firmach była taka, że inżynier lub magister
    > inżynier miał stanowisko kierownicze i dowodził kadrą z wykształceniem
    > średnim lub zawodowym, zależnie od potrzeb organizacyjnych firmy. Wniosek
    > taki, że proporcja między pracownikami z różnym wykształceniem, była
    > zachowana. Sprawa wynagrodzenia, to temat na osobną dyskusję i również nie o
    > to mi chodzi. Po 1989 roku sprawy kadrowe zostały postawione na głowie.

    Widzę, że bardzo tęsknisz za poprzednim systemem - było prosto, łatwo i
    przyjemnie - komu to przeszkadzało ?
    Żarty na bok - przed 1989 rokiem w Polsce nie było normalnego rynku pracy,
    sytuacja w której pracodawca określa swoje wymagania w stosunku do pracownika
    jest dla mnie jak najbardziej logiczna i zrozumiała. Jeżeli będąc właścicielem
    firmy zadecyduję, że chcę mieć palacza w kotłowni z wyższym wykształceniem,
    to jest to tylko i wyłacznie sprawa pomiędzy mną a potencjalnymi kandydatami.
    Kwestia poziomu uczelni ukończonej przez kandydata też jest indywidualną,
    sprawą pomiędzy pracodawcą a pracobiorcą, rzeczywistym wskaźnikiem jakości
    uczelni, nieważne czy prywatnej, czy państwowej jest to ilu z jej absolwentów
    znajduje pracę i za jakie pieniądze.


    > Pojawiło się bezrobocie i rynek pracy stał się rynkiem pracodawcy. Pracodawcy
    > zaczęli wymagać wyższego wykształcenia na stanowiskach, na których
    > poprzednio wystarczył technik, a często nawet po zawodówce. Pojawiło się
    > sztucznie zwiększone zapotrzebowanie na magistrów i inżynierów (dobrym
    > przykładem paranoi, jest właścicielka butiku, która chce mieć sprzedawczynię
    > z wyższym wykształceniem), a do założenia prywatnej wyższej uczelni,
    > wystarczy działalność gospodarcza, pomieszczenia, sprzęt i kadra z
    > przygotowaniem pedagogicznym, które można zdobyć korespondencyjnie.

    A świstak siedzi .... - otworzenie wyższej uczelni jest obwarowane sporą
    ilością przepisów i bynajmniej nie wystarczy mieć zarejestrowaną działalność
    gospodarczą plus personel z ukończonymi korespondencyjnie kursami.


    >Ponieważ
    > władza powiedziała biznesowi: "róbta co chceta" i "co nie jest zabronione,
    > jest dozwolone", to nie ma centralnej kontroli nad ilością absolwentów
    > poszczególnych kierunków.

    Już widzę świetlaną wizję przyszłości - premier Lepper mówi - "a w tym roku
    wyprodukujemy 2000 informatyków, bo takie jezd zapotrzebowanie społeczne"

    >Po tej uwadze natury ogólnej, powracam do
    > informatyki. Po wprowadzeniu nowszych technik informatycznych, specjalizowane
    > działy informatyczne znikły z wielu firm, bo przestały być potrzebne -
    > przynajmniej teoretycznie, bo wprawdzie zamiast 50 osób jak kiedyś, obecnie
    > wystarczy np. 5, ale do komputerów dopuszczani są pracownicy, którzy w
    > środowisku znakowym sobie jeszcze czasem radzą, a w graficznym często klikają
    > po ekranie w sposób nieprzemyślany i przypadkowy, a potem nie umieją
    > przywrócić wyglądu ekranu tak, żeby mogli bez przeszkód pracować. Skoro do
    > sprzętu informatycznego dopuszczani są pracownicy o coraz niższych
    > kwalifikacjach (często z powodów oszczędnościowych), to szkoły i uczelnie
    > masowo produkują bezrobotnych informatyków.

    Tia, wszystkiemu winni źli pracodawcy dopuszczający do komputerów takich
    analfabetów, którzy źle sobie radzą w środowisku graficznym a jako-tako
    w tekstowym. Skoro to takie złe, to w najbliższym czasie ci źli pracodawcy
    zbankrutują i na ich miejsce przyjdą tacy, którzy zatrudnią odpowiednio
    wykwalifikowanych pracowników plus odpowiednią rzeszę informatyków do ich
    obsługi.


    -- Michał


  • 10. Data: 2003-04-12 20:19:55
    Temat: Re: Czy informatyk to gatunek ginący? - ciąg dalszy.
    Od: "motto" <m...@o...pl>

    Użytkownik "Michal Glass" <m...@g...usun.pl> napisał w wiadomości
    news:b79ngu$h1q$1@nemesis.news.tpi.pl...
    > Widzę, że bardzo tęsknisz za poprzednim systemem - było prosto, łatwo i
    > przyjemnie - komu to przeszkadzało ?
    No właśnie komu?? :P

    > Żarty na bok - przed 1989 rokiem w Polsce nie było normalnego rynku pracy,
    Czy śmiesz sugerować, że w tej chwili jest normalny?? Czy polska na dzień
    dzisiejszy (na płaszczyźnie pracy) to normalny kraj?

    > sytuacja w której pracodawca określa swoje wymagania w stosunku do
    > pracownika jest dla mnie jak najbardziej logiczna i zrozumiała.
    Tak z tą częścią się zgodzę, choć niedawno pisałem o pewnym "przegięciu".

    > Jeżeli będąc właścicielem firmy zadecyduję, że chcę mieć palacza w
    > kotłowni z wyższym wykształceniem, to jest to tylko i wyłacznie sprawa
    > pomiędzy mną a potencjalnymi kandydatami.
    Tego nawet nie skomentuję, wybacz...

    > Kwestia poziomu uczelni ukończonej przez kandydata też jest indywidualną,
    > sprawą pomiędzy pracodawcą a pracobiorcą, rzeczywistym wskaźnikiem
    > jakości uczelni, nieważne czy prywatnej, czy państwowej jest to ilu z jej
    > absolwentów znajduje pracę i za jakie pieniądze.
    Zbyt uogólniasz.

    > Pojawiło się bezrobocie i rynek pracy stał się rynkiem pracodawcy.
    Pracodawcy
    > A świstak siedzi .... - otworzenie wyższej uczelni jest obwarowane sporą
    > ilością przepisów i bynajmniej nie wystarczy mieć zarejestrowaną
    > działalność gospodarczą plus personel z ukończonymi korespondencyjnie
    > kursami.
    Tak? A jednak zawija, przykład WSHE z Włocławka... dalej nie napisze bo i
    nie ma to sensu. Jest jeszcze podobna w Płocku i kilka innych jakbym popytał
    by się pewnie też znalazło.

    > Tia, wszystkiemu winni źli pracodawcy dopuszczający do komputerów takich
    > analfabetów, którzy źle sobie radzą w środowisku graficznym a jako-tako
    > w tekstowym. Skoro to takie złe, to w najbliższym czasie ci źli pracodawcy
    > zbankrutują i na ich miejsce przyjdą tacy, którzy zatrudnią odpowiednio
    > wykwalifikowanych pracowników plus odpowiednią rzeszę informatyków do ich
    > obsługi.
    Bredzisz.


strony : [ 1 ] . 2 ... 10


Szukaj w grupach

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1