eGospodarka.pl
eGospodarka.pl poleca

PracaGrupypl.praca.dyskusje › Cos w rodzaju podsumowania
Ilość wypowiedzi w tym wątku: 47

  • 21. Data: 2002-11-25 11:59:52
    Temat: Re: Cos w rodzaju podsumowania
    Od: " leszek" <s...@N...gazeta.pl>

    Artur Lato <a...@p...onet.pl> napisał(a):

    > Rząd stwierdza, że aktualnie stopa bezrobocia wynosi prawie 20%,
    > więc ogłasza, że od 1.01.2003 maksymalny dozwolony czas pracy
    > wynosi nie 40 tylko 32 godz. tygodniowo (oczywiście przy utrzymaniu
    > tej samej stawki godzinowej). Firmom, które będą zatrudniały
    > pracowników w większym wymiarze grożą kary takie jak przy
    > przestępstwach podatkowych. Załóżmy dalej, że zatrudniasz
    > obecnie 12 pracowników, co w sumie daje 480 roboczogodzin/tydz.
    > Łatwo stwierdzisz, że aby utrzymać dotychczasowy poziom
    > produkcji (lub usług) potrzeba Ci teraz będzie 480/32 = 15
    > pracowników. Dajesz więc ogłoszenie, że od 1.01 przyjmiesz
    > 3 dodatkowych pracowników. I podobnie postępują setki tysięcy
    > innych firm, a bezrobocie znika, jak za dotknięciem czarodziejskiej
    > różdżki.

    Popełniasz podstawowy błąd, bo zakładasz, że wszyscy mogą wykonywać taką samę
    pracę, na tych samych warunkach i tak samo skutecznie. Proponowane przez
    ciebie rozwiązanie dotyczy tylko prostych, kiepsko płatnych i mało
    skomplikowanych zajęć. Tam gdzie rzeczywiście dajemy ogłoszenie, wybieramy
    kilka osób, szybko wdrażamy do pracy i lecimy.

    A co począć z etatami wymagającymi określonych kwalifikacji. Czy naprawde
    uważasz, że na przykład w kancelarii prawniczej ograniczamy tydzień pracy do
    30 godzin, dajemy ogłoszenie i od pierwszego następnego miesiąca zatrudniamy
    dwóch nowych prawników na pozostałe 10 godzin i wszystko jest cacy ?

    Pza tym pamiętaj, że dodatkowe etaty to dodatkowe koszty dla pracodawcy i to
    bardzo duże. Sama biurokratyczna obsługa etatów to dużo kosztuje. Poza tym
    takie rozwiązane oznacza cywilizacyjny regres. Jeśli tę samą pracę ma
    wykonywać większa liczba osób, to znaczy że wydajność pracy drastycznie się
    obniża. A jeśli wydajność pracy się zmniejsza, to tak samo szanse na wyjście
    z kryzysu się zmniejszają. Jakikolwiek rozwój cywilizacyjny może się odbywać
    tylko poprzez zwiększanie wydajności.

    Obawiam, że gdyby wprowadzać takie rozwiązania, to do tego trzeba by dołąćzyc
    bardzo skomplikowane ustawodawstwo dotyczące wyjątków od tych reguł,
    oznaczało by to masę dodatkowych kosztów i problemów. Efekt natomiast byłby
    mizerny i dochodziło by do paradoksów, bo nagle okazałoby się, że jest masa
    stanowisk niemożliwych do obsadzenia. Jeśli w jakiejś branzy chcesz
    powiększyć zatrudnienie o 10 %, to znaczy że musisz znaleźć 10 procent więcej
    ludzi znających się na takiej pracy. W jednych zawodach jest to proste, zaś w
    innych trudniejsze, zaś w jeszcze innych wymaga wielu lat na wykształcenie
    odpowiedniej liczby specjalistów.

    Nie tędy droga.

    --
    Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/


  • 22. Data: 2002-11-25 13:07:49
    Temat: Re: Cos w rodzaju podsumowania
    Od: jd <j...@s...pl>

    Artur Lato wrote:

    > U?ytkownik jd <j...@s...pl> w wiadomooci do grup dyskusyjnych
    > napisa?:3...@s...pl...
    > >
    > > To nieprawda. Sa zawody i specjalnosci, w ktorych pracownicy sa autencznie
    > > poszukiwani.
    > >
    > > Inna sprawa, ze jest ich niewiele, ale mimo wszystko sa.
    >
    > A móglbys podac jakies przyklady?

    Protetycy sluchu
    Pedagodzy (pedagogika specjalna)
    Specjalisci ds. UE (to nie jest nazwa specjalnosci, tylko zakres kompetencji:
    taka osoba zna sie na programach UE, umie wypelniac odpowiednie wnioski, itp.)

    jd


  • 23. Data: 2002-11-25 15:24:48
    Temat: Re: Cos w rodzaju podsumowania
    Od: "Artur Lato" <a...@p...onet.pl>


    Użytkownik leszek <s...@N...gazeta.pl> w wiadomości do grup
    dyskusyjnych napisał:art3bo$ba6$...@n...gazeta.pl...
    [...]
    > Popełniasz podstawowy błąd, bo zakładasz, że wszyscy mogą wykonywać taką
    samę
    > pracę, na tych samych warunkach i tak samo skutecznie.


    Nie wiem z czego wyciągasz taki wniosek. Jeśli np. ktoś zatrudniał
    dotychczas
    2 piekarzy, to teraz musiałby ich zatrudniać w mniejszym wymiarze
    i przyjąć jeszcze jednego na część etatu (ale też piekarza). Jeśli ten nowy
    byłby
    na początku mniej wydajny, to mógłby mu mniej płacić.


    > Proponowane przez
    > ciebie rozwiązanie dotyczy tylko prostych, kiepsko płatnych i mało
    > skomplikowanych zajęć. Tam gdzie rzeczywiście dajemy ogłoszenie, wybieramy
    > kilka osób, szybko wdrażamy do pracy i lecimy.


    Dlaczego tylko prostych zajęć? Nie tak dawno na tych łamach toczyła
    się dyskusja wskazująca jak trudno znaleźć teraz pracę w zawodzie
    informatyka. A więc to rozwiązanie bardzo by również do tego zawodu
    pasowało.


    > A co począć z etatami wymagającymi określonych kwalifikacji. Czy naprawde
    > uważasz, że na przykład w kancelarii prawniczej ograniczamy tydzień pracy
    do
    > 30 godzin, dajemy ogłoszenie i od pierwszego następnego miesiąca
    zatrudniamy
    > dwóch nowych prawników na pozostałe 10 godzin i wszystko jest cacy ?


    A dlaczego nie? Dzięki temu nie marnowaliby się młodzi prawnicy po studiach.
    Sam znam jednego takiego, który 2 lata temu skończył studia z wyróżnieniem
    i do tej pory nie może znaleźć pracy w swoim zawodzie.


    > Pza tym pamiętaj, że dodatkowe etaty to dodatkowe koszty dla pracodawcy i
    to
    > bardzo duże. Sama biurokratyczna obsługa etatów to dużo kosztuje.


    Nie wydaje mi się, żeby zwiększenie np. z 4 do 5 etatów powodowało
    jakiś drastyczny wzrost kosztów obsługi. Ale nawet jeśli jakiś by był, to ja
    traktuję to w kategoriach mniejszego zła, bo obecne bezrobocie uważam
    za coś porównywalnego z klęską żywiołową.


    > Poza tym
    > takie rozwiązane oznacza cywilizacyjny regres. Jeśli tę samą pracę ma
    > wykonywać większa liczba osób, to znaczy że wydajność pracy drastycznie
    się
    > obniża. A jeśli wydajność pracy się zmniejsza, to tak samo szanse na
    wyjście
    > z kryzysu się zmniejszają. Jakikolwiek rozwój cywilizacyjny może się
    odbywać
    > tylko poprzez zwiększanie wydajności.


    To chyba nieporozumienie. Wydajność pracy by się zmniejszyła, gdyby
    większa liczba osób pracowała przez taki sam czas. A ja przecież proponuję,
    żeby większa liczba osób pracowała w krótszym czasie, tak żeby sumaryczna
    liczba roboczogodzin się nie zmieniła. I oczywiście w miarę rozwijania się
    gospodarki, i zwiększania się zapotrzebowania na siłę roboczą,
    dopuszczalny czas pracy byłby podwyższany.


    > Obawiam, że gdyby wprowadzać takie rozwiązania, to do tego trzeba by
    dołąćzyc
    > bardzo skomplikowane ustawodawstwo dotyczące wyjątków od tych reguł,
    > oznaczało by to masę dodatkowych kosztów i problemów. Efekt natomiast
    byłby
    > mizerny i dochodziło by do paradoksów, bo nagle okazałoby się, że jest
    masa
    > stanowisk niemożliwych do obsadzenia. Jeśli w jakiejś branzy chcesz
    > powiększyć zatrudnienie o 10 %, to znaczy że musisz znaleźć 10 procent
    więcej
    > ludzi znających się na takiej pracy. W jednych zawodach jest to proste,
    zaś w
    > innych trudniejsze, zaś w jeszcze innych wymaga wielu lat na wykształcenie
    > odpowiedniej liczby specjalistów.


    Na końcu mego postu napisałem, że w praktyce takie prawo musiałoby być
    bardziej skomplikowane, np. różny maksymalny czas pracy dla różnych
    zawodów i regionów kraju. Czyli w zawodach, w których już teraz
    brakuje specjalistów nie byłoby żadnych ograniczeń.

    Zdaję sobie sprawę, że to rozwiązanie pociągałoby za sobą określone
    kłopoty i nawet koszty dla pracodawców, np. nowoprzyjęci pracownicy
    byliby na początku mniej wydajni. Ale po pierwsze, pracodawcy
    mogliby to sobie rekompensować mniej im w tym okresie płacąc,
    a po drugie - jak napisałem wyżej - uważam te kłopoty za mniejsze zło
    od obecnego szalejącego bezrobocia.

    Pozdrawiam
    Artur






  • 24. Data: 2002-11-25 15:51:05
    Temat: Re: Cos w rodzaju podsumowania
    Od: w...@e...org.pl

    > Protetycy sluchu
    > Pedagodzy (pedagogika specjalna)
    > Specjalisci ds. UE (to nie jest nazwa specjalnosci, tylko zakres kompetencji:
    > taka osoba zna sie na programach UE, umie wypelniac odpowiednie wnioski, itp.)

    Co tam jeszcze?

    1. Podczas likwidacji Stoczni Gdańskiej, stocznia w Gdyni sygnalizowała:
    zatrudnimy część z was, spoko, potrzebujemy jeszcze specjalistów spawaczy do
    skomplikowanych, nowoczesnych spawawrek (nie pytajcie o szczegóły, nie jestem
    specjalistą :-)). Część ludzi się oburzyła, no bo to przecie do pracy trzeba
    będzie dojeżdżać!! Reszta zaś nie miała kwalifikacji do obsługi tych spawarek.
    Generalnie nikt się nie zgłosił, a jestem pewien, że firma przeszkoliłaby każdą
    chętną osobę, bo do dziś z takimi specjalistami jest w Polsce problem.

    2. Ostatnio umawialiśmy się z hydraulikami na piątek. Wpadają w sobotę: wie pan
    co, cosik nam wypadło, będziemy w poniedziałek, do widzenia. Widać mają za dużo
    pracy.

    3. Program w telewizji. Bezrobotny pytany przez reporterkę: zgodzi się pan
    odśnieżyć chodnik przed blokiem za kilkanaście złotych? (Taka propozycja wyszła
    od spółdzielni.) Oczywiście odpopwiedź negatywna, przecie to uwłaczające.

    4. Znajmomy mówi rodzinie, że studiuje elektrotechnikę. Reakcja: dziecko, a co
    ty po tym będziesz robił? Nikt się nie zastanowił nad tym, że można wiedzę
    elektrotechniczną uzupełnić o ekonomię, elektronikę, cokolwiek, i już szukać
    szczęścia w czymś pobocznym. Rodzinka nadal ma proste nastawienie: praca w
    zawodzie i już. Nikt nie wie o fizykach zajmujących się doradztwem w ONZ,
    automatykach/robotykach usprawniająch przepływ informacji w firmach (nie
    dlatego, że potrafią zbudować robota przemysłowego, lecz ze względu na
    umiejętności analizy i optymalizacji).

    Nie mówcie, że to wyjątki, to przykłady z życia i widzę je na każdym kroku. Z
    mentalności jednostek tworzy się mentalność społeczeństwa. Nam nadal "się
    należy". Tymczasem nam się nic nie "należy", i pasowałoby zacząć od tej
    przykrej prawdy. Bezrobocie w tym kraju to także wynik tego, że nie każdy chce
    się przeprowadzić/zmienić kwalifikacje w poszukiwaniu pracy. Fajnie, gdyby
    praca sama przyszła.

    Wysy

    --
    Wysłano z serwisu OnetNiusy: http://niusy.onet.pl


  • 25. Data: 2002-11-25 17:34:30
    Temat: Re: Cos w rodzaju podsumowania
    Od: " leszek" <s...@N...gazeta.pl>

    Artur Lato <a...@p...onet.pl> napisał(a):

    >
    > Użytkownik leszek <s...@N...gazeta.pl> w wiadomości do grup
    > dyskusyjnych napisał:art3bo$ba6$...@n...gazeta.pl...
    > [...]
    > > Popełniasz podstawowy błąd, bo zakładasz, że wszyscy mogą wykonywać taką
    > samę
    > > pracę, na tych samych warunkach i tak samo skutecznie.
    >
    >
    > Nie wiem z czego wyciągasz taki wniosek. Jeśli np. ktoś zatrudniał
    > dotychczas
    > 2 piekarzy, to teraz musiałby ich zatrudniać w mniejszym wymiarze
    > i przyjąć jeszcze jednego na część etatu (ale też piekarza). Jeśli ten nowy
    > byłby
    > na początku mniej wydajny, to mógłby mu mniej płacić.
    >

    A po co miałby to robić, jeśli dotychczasowi piekarze dobrze wykonują swoją
    pracę. Są piekarze i są piekarze. Obawiam się, że takie rozwiązanie by
    działało na niekorzyśc pracowników. Pracodawca chętnie zatrudni pracowników
    na mniejszy wymiar i za mniejsze pieniądze, nie zatrudni nowego (kto go do
    tego zmusi, powie, że spadły mu obroty) i będzie oczekiwał, że dotychczasowi
    będą robili to samo co poprzednio, tylko taniej.

    >
    > > Proponowane przez
    > > ciebie rozwiązanie dotyczy tylko prostych, kiepsko płatnych i mało
    > > skomplikowanych zajęć. Tam gdzie rzeczywiście dajemy ogłoszenie, wybieramy
    > > kilka osób, szybko wdrażamy do pracy i lecimy.
    >
    >
    > Dlaczego tylko prostych zajęć? Nie tak dawno na tych łamach toczyła
    > się dyskusja wskazująca jak trudno znaleźć teraz pracę w zawodzie
    > informatyka. A więc to rozwiązanie bardzo by również do tego zawodu
    > pasowało.
    >

    Przykro mi, ale wkraczasz na tereny dla ciebie nieznane, natomiast dla mnie
    dobrze znane, bo to mój zawód. To nie jest tak. W zawodzie, który ja wykonuję
    twoje propozycje są absolutnie bez sensu.

    >
    > > A co począć z etatami wymagającymi określonych kwalifikacji. Czy naprawde
    > > uważasz, że na przykład w kancelarii prawniczej ograniczamy tydzień pracy
    > do
    > > 30 godzin, dajemy ogłoszenie i od pierwszego następnego miesiąca
    > zatrudniamy
    > > dwóch nowych prawników na pozostałe 10 godzin i wszystko jest cacy ?
    >
    >
    > A dlaczego nie? Dzięki temu nie marnowaliby się młodzi prawnicy po studiach.
    > Sam znam jednego takiego, który 2 lata temu skończył studia z wyróżnieniem
    > i do tej pory nie może znaleźć pracy w swoim zawodzie.

    Nie jestem prawnikiem, ale to nie jest takie proste. Jest to zawód, w którym
    same studia to za mało. Potrzeba wiele lat praktyki, żeby osiągnąć wysokie
    kompetencje. Jeśli masz kancelarię, gdzie jest, załóżmy 3 doświadczonych
    prawników, to nie jest tak, że tym trzem zmniejszysz wymiar pracy,
    zatrudnisz czwartego i będziesz miał to samo. Z tego co wiem, to pracy
    prawnika nie mierzy się na metry. To co piszesz, to jest problem aplikacji
    adwokackich (rzeczywiście tragedia), ale tego nie da się rozwiązać w ten
    sposób. Tutaj są potrzebne działania dostosowane do specyfiki tego zawodu.

    >
    >
    > > Pza tym pamiętaj, że dodatkowe etaty to dodatkowe koszty dla pracodawcy i
    > to
    > > bardzo duże. Sama biurokratyczna obsługa etatów to dużo kosztuje.
    >
    >
    > Nie wydaje mi się, żeby zwiększenie np. z 4 do 5 etatów powodowało
    > jakiś drastyczny wzrost kosztów obsługi. Ale nawet jeśli jakiś by był, to ja
    > traktuję to w kategoriach mniejszego zła, bo obecne bezrobocie uważam
    > za coś porównywalnego z klęską żywiołową.

    Nie jest tak. Większa liczba osób generuje dodatkowe koszty. Pojawiają się
    dodatkowe problemy - słyszałeś chyba o prawie Parkinsona. Sam zresztą chyba
    zgodziłeś sie z poglądem, że jednak oznacza to dodatkowe koszty. A kto za to
    zapłaci ? Pracodawca ? A z czego, jak jest to mała firma i ledwo starcza na
    koszty. W małej firmie każdy dodatkowy koszt czy podatek to tragedia. Często
    trzeba od razu zwalniać ludzi.

    >
    >
    > > Poza tym
    > > takie rozwiązane oznacza cywilizacyjny regres. Jeśli tę samą pracę ma
    > > wykonywać większa liczba osób, to znaczy że wydajność pracy drastycznie
    > się
    > > obniża. A jeśli wydajność pracy się zmniejsza, to tak samo szanse na
    > wyjście
    > > z kryzysu się zmniejszają. Jakikolwiek rozwój cywilizacyjny może się
    > odbywać
    > > tylko poprzez zwiększanie wydajności.
    >
    >
    > To chyba nieporozumienie. Wydajność pracy by się zmniejszyła, gdyby
    > większa liczba osób pracowała przez taki sam czas. A ja przecież proponuję,
    > żeby większa liczba osób pracowała w krótszym czasie, tak żeby sumaryczna
    > liczba roboczogodzin się nie zmieniła. I oczywiście w miarę rozwijania się
    > gospodarki, i zwiększania się zapotrzebowania na siłę roboczą,
    > dopuszczalny czas pracy byłby podwyższany.

    Rzeczywiście masz rację. Ale nie da rady - jeśli większa liczba osób ma
    wykonywać taką samą ilość pracy, to jednak jest to jednak zmniejszenie
    wydajności.

    >
    >
    > Na końcu mego postu napisałem, że w praktyce takie prawo musiałoby być
    > bardziej skomplikowane, np. różny maksymalny czas pracy dla różnych
    > zawodów i regionów kraju. Czyli w zawodach, w których już teraz
    > brakuje specjalistów nie byłoby żadnych ograniczeń.
    >
    > Zdaję sobie sprawę, że to rozwiązanie pociągałoby za sobą określone
    > kłopoty i nawet koszty dla pracodawców, np. nowoprzyjęci pracownicy
    > byliby na początku mniej wydajni. Ale po pierwsze, pracodawcy
    > mogliby to sobie rekompensować mniej im w tym okresie płacąc,
    > a po drugie - jak napisałem wyżej - uważam te kłopoty za mniejsze zło
    > od obecnego szalejącego bezrobocia.
    >

    Wiele firm mogłoby nie udźwignąć tych kosztów i nawet przejściowego spadku
    wydajności. W efekcie liczba miejsc pracy wcale by się tak znacznie nie
    zwiększyła.

    Jeśli chcesz znać moje zdanie na ten temat, to uważam że w dłuższej
    perspektywie rzeczywiście dojdzie do skrócenia dnia pracy, na przykład
    będziemy pracować cztery dni w tygodniu, a nie pięć. Ale to może za wiele lat
    i nie w warunkach kryzysu.

    --
    Wysłano z serwisu Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/


  • 26. Data: 2002-11-25 21:06:50
    Temat: Re: Cos w rodzaju podsumowania
    Od: n...@p...ninka.net (Nina M. Miller)

    w...@e...org.pl writes:

    wyjątki, to przykłady z życia i widzę je na każdym kroku. Z
    > mentalności jednostek tworzy się mentalność społeczeństwa. Nam nadal "się
    > należy". Tymczasem nam się nic nie "należy", i pasowałoby zacząć od tej
    > przykrej prawdy. Bezrobocie w tym kraju to także wynik tego, że nie każdy chce
    > się przeprowadzić/zmienić kwalifikacje w poszukiwaniu pracy. Fajnie, gdyby
    > praca sama przyszła.

    ja jeszcze dorzuce jedna obserwacje: nieumiejetnosc oszczedzania.

    zaraz sie pewnie odezwa glosy, ze nie ma z czego. akurat.
    widzialam nie raz na przykladzie swoich znajomch, jak wydawali
    pieniadze a to na imprezy, a to na taksowki, a tu mila kolacyjka, a
    tam ciuszek, a perfumki etc.

    a potem jak przychodzilo do szukania nowej pracy i trzeba byc moze sie
    bylo przeprowadzic - co wiaze sie z kosztami (chociazby kaucja za
    wynajmowane mieszkanie) - to miauczeli ze ich nie stac. i ze przeciez
    nie mieli z czego oszczedzac.

    disklaimer: nie mialam tu na mysli wielodzietnych rodzin zyjacych z
    zasilku albo opieki spolecznej.

    --
    Nina Mazur Miller
    n...@p...ninka.net
    http://pierdol.ninka.net/~ninka/


  • 27. Data: 2002-11-26 01:50:50
    Temat: Re: Cos w rodzaju podsumowania
    Od: "TS" <f...@o...pl>

    > Nie wiem z czego wyciągasz taki wniosek. Jeśli np. ktoś zatrudniał
    > dotychczas
    > 2 piekarzy, to teraz musiałby ich zatrudniać w mniejszym wymiarze
    > i przyjąć jeszcze jednego na część etatu (ale też piekarza). Jeśli ten
    nowy
    > byłby
    > na początku mniej wydajny, to mógłby mu mniej płacić.

    Nie chodzi o to żeby mniej płacić, ale o to, żeby wyprodukować tyle samo
    produktów, bo to oznacza dochód dla firmy.
    Proponowane przez Ciebie rozwiązanie może dać taki scenariusz:
    Mając dwóch piekarzy właściciel może sam prowadzić "kadry", przy trzech
    piekarzach potrzebuje już kadrowej. Nie stać go na to. Zostaje więc przy
    dwóch piekarzach. Ale oni produkują teraz o 10% mniej (krócej pracują), więc
    dochody firmy spadają o 10% (w uproszczeniu). Trzeba więc zwolnić jednego
    piekarza...

    Inna wersja.
    Jest warsztat i zatrudnia dwóch mechaników. Teraz musi zatrudnić trzeciego,
    ale jest on jednak gorszy od tych dwóch. Klienci, którzy trafią na "nowego"
    będą niezadowoleni z usług warsztatu (bo co klienta obchodzi, że mechanik
    był ten, czy inny). Ci klienci więcej tu nie wrócą i jeszcze znajomym
    odradzą. Warsztat padnie i zamiast jednego bezrobotnego, będzie czterech.

    >
    > > Proponowane przez
    > > ciebie rozwiązanie dotyczy tylko prostych, kiepsko płatnych i mało
    > > skomplikowanych zajęć. Tam gdzie rzeczywiście dajemy ogłoszenie,
    wybieramy
    > > kilka osób, szybko wdrażamy do pracy i lecimy.
    >
    >
    > Dlaczego tylko prostych zajęć? Nie tak dawno na tych łamach toczyła
    > się dyskusja wskazująca jak trudno znaleźć teraz pracę w zawodzie
    > informatyka. A więc to rozwiązanie bardzo by również do tego zawodu
    > pasowało.

    Nie pasują do twojego pomysłu wszelkie zawody mające szeroko rozumiany
    charakter twórczy. Wyobraż sobie, że w połowie filmu zmienia się aktor
    odgrywający główną rolę :-).
    Sam mówisz, że w tym "wyścigu szczurów" wygrywają najlepsi (pomijam
    przypadki znajomości, itp), czyli Ci pozostali są zwyczajnie gorsi (bez
    urazy). A na grzyba firmie np. kiepski informatyk. Więcej szkód może narobić
    niż korzyści. W mojej grupie na studiach było ok. 20 osób. Z tego 4-5 osób
    tak naprawdę coś "potrafiło". Reszta zwyczajnie nie miała do tego "żyłki".

    > Nie wydaje mi się, żeby zwiększenie np. z 4 do 5 etatów powodowało
    > jakiś drastyczny wzrost kosztów obsługi. Ale nawet jeśli jakiś by był, to
    ja
    > traktuję to w kategoriach mniejszego zła, bo obecne bezrobocie uważam
    > za coś porównywalnego z klęską żywiołową.

    W zależności od zawodu, koszt może być naprawdę istotny. Np. policjantów
    trzeba zaopatrzyć w mundury, broń, itp.
    Mniejszym złem, byłoby np. przeniesienie wydatków na pomoc społeczną na
    roboty publiczne. Żeby mieć, trzeba inwestować, a nie konsumować.

    > Na końcu mego postu napisałem, że w praktyce takie prawo musiałoby być
    > bardziej skomplikowane, np. różny maksymalny czas pracy dla różnych
    > zawodów i regionów kraju. Czyli w zawodach, w których już teraz
    > brakuje specjalistów nie byłoby żadnych ograniczeń.

    Skomplikowane prawo, to jedna z przyczyn obecnej sytuacji (głównie w sferze
    podatków, prawa pracy, itp). Prawo należałoby raczej upraszczać.

    Generalnie proponujesz równanie w dół, co z definicji nie może przynieść
    niczego dobrego.
    Zamiast skracać czas pracy, trzeba zmienić prawo pracy. Odebrać pracownikom
    absurdalne czasem uprawnienia typu darmowe przejazdy dla kolejarzy z całymi
    rodzinami, tańszy prąd dla pracowników energetyki, 13, a czasem nawet 14
    pensja, itp. Obrońcy prawa pracy krzyczą, że pracodawcą zależy na łatwym
    zwalnianiu ludzi. I owszem, ale pytanie jest po co? Przecież firma nie
    zwalnia ludzi ze względu na opady deszczu, tylko ze względu na to, że nie ma
    dla nich pracy. Jeśli natomiast w to miejsce zatrudnią inną osobę, to
    przecież z punktu widzenia rynku pracy nic się nie zmieni. A jeśli firma
    przechodzi gorszy okres, to dzięki temu mogłaby przetrwać.

    --
    ______________________
    Pozdrawiam
    TS



  • 28. Data: 2002-11-26 21:15:41
    Temat: Re: Cos w rodzaju podsumowania
    Od: "Artur Lato" <a...@p...onet.pl>


    Użytkownik TS <f...@o...pl> w wiadomości do grup dyskusyjnych
    napisał:aruk0m$d47$...@n...onet.pl...
    [...]
    > Sam mówisz, że w tym "wyścigu szczurów" wygrywają najlepsi (pomijam
    > przypadki znajomości, itp), czyli Ci pozostali są zwyczajnie gorsi (bez
    > urazy).


    Po pierwsze, w warunkach tak głębokiej nierównowagi rynkowej
    załatwianie przez znajomości, a nawet łapówki (sam słyszałem
    o wielu takich przypadkach) nie jest marginesem, a regułą.
    Np. w PRL-u dostawa atrakcyjnego towaru do sklepu często
    była w całości wykupywana przez znajomych, bo tylko oni
    byli o takiej dostawie zawiadomieni przez znajomych lub
    przekupionych sprzedawców. Zwykłemu człowiekowi też
    mogło się trafić, jeśli przypadkowo się w tym czasie w sklepie
    znalazł, i potem przez rok się tym chwalił, tak jak tutaj
    na tej grupie, niektóre osoby chwalą się, że udało im się
    znaleźć pracę bez znajomości.

    Po drugie, (zakładając przypadek uczciwy), jeśli człowiek
    przegrywa w konkursie, gdzie na jedno miejsce jest kilkuset
    kandydatów, to z tego wcale nie wynika, że jest kiepski .

    Po trzecie, wśród aktualnie zatrudnionych może być wielu
    pracowników gorszych (bez urazy) od ludzi pozostających
    bez pracy, ale ci ostatni nie mają żadnej szansy by to udowodnić.
    Mieli by taką szansę, gdyby pracodawcom chciało się
    urządzać nieustający konkurs, w którym aktualnie zatrudnieni
    musieliby konkurować ze wszystkimi chętnymi na ich stanowiska.
    Ponieważ tak się nie dzieje, to każdy z nich, dopóki wyraźnie
    nie podpadnie, może być zupełnie spokojny o swój etat, chociaż
    na ulicy może czekać wielu bezrobotnych znacznie lepszych od niego.
    Widać to często np. w banku lub na poczcie, gdzie zatrudnione
    tam panie ruszają się jak muchy w smole, gorzej niż za PRL.
    Konkurs na obsadzenie etatu takiej pani jest urządzany dopiero wtedy,
    gdy ona sama raczy łaskawie go zwolnić (a w obecnej sytuacji
    każda się go kurczowo trzyma).
    A to, że to właśnie ona jest aktualnie zatrudniona, a nie ten bezrobotny,
    wynika np. tylko z tego, że miała szczęście urodzić się kilka lat
    wcześniej i wskoczyła na ten swój etat, gdy było to bez porównania
    łatwiejsze niż teraz.

    Konkluzja: wniosek, że bezrobotni nie mają pracy, bo są
    "zwyczajnie gorsi" jest głęboko nieuprawniony i krzywdzący.

    Pozdrawiam
    Artur






  • 29. Data: 2002-11-26 21:41:51
    Temat: Re: Cos w rodzaju podsumowania
    Od: "Krzysztofsf" <K...@p...gazeta.pl>


    >
    > Po trzecie, wśród aktualnie zatrudnionych może być wielu
    > pracowników gorszych (bez urazy) od ludzi pozostających
    > bez pracy, ale ci ostatni nie mają żadnej szansy by to udowodnić.
    > Mieli by taką szansę, gdyby pracodawcom chciało się
    > urządzać nieustający konkurs, w którym aktualnie zatrudnieni
    > musieliby konkurować ze wszystkimi chętnymi na ich stanowiska.
    > Ponieważ tak się nie dzieje, to każdy z nich, dopóki wyraźnie
    > nie podpadnie, może być zupełnie spokojny o swój etat, chociaż
    > na ulicy może czekać wielu bezrobotnych znacznie lepszych od niego.
    >

    Kiedys widzialem strone internetowa jakiejs nieduzej firmy.
    Byl wykaz stanowisk jakie sa w firmie i przy dwoch chyba bylo zaznaczone, ze
    tam jest wakat , a obok jakies rozwiazanie (nie pamietam szczegolow), zeby
    mozna bylo swoja aplikacje podpiac pod to konkretnei stanowisko.
    Ale....!!!!!!!........ten "przelacznik aplikacyjny" byl aktywny przy
    wszystkich stanowiskach, kazdy mogl konkretnie na dane stanowisko w
    strukturze, ktora mial przed oczami, wrzucac swoja aplikacje, dedykowana
    tam, gdzie ktos juz konkretnie pracuje, ma jakies tam kwalifikacje z ktorymi
    go zatrudniono i bierze takie pieniadze, jakie ustalil z pracodawca za ten
    rodzaj pracy.


    Szczerze mowiac wzbudzilo to moj niesmak i jedyne spostrzezenie bylo takie,
    ze w takiej firmie musi panowac obrzydliwa atmosfera, i nigdy nie chcialbym
    tam pracowac


    Pozdrawiam

    Krzysztof



    --
    Serwis Usenet w portalu Gazeta.pl -> http://www.gazeta.pl/usenet/


  • 30. Data: 2002-11-26 21:59:49
    Temat: Re: Cos w rodzaju podsumowania
    Od: "TS" <f...@o...pl>

    > Po pierwsze, w warunkach tak głębokiej nierównowagi rynkowej
    > załatwianie przez znajomości, a nawet łapówki (sam słyszałem
    > o wielu takich przypadkach) nie jest marginesem, a regułą.

    Popełniasz zasadniczy błąd. Z punktu widzenia poziomu bezrobocia nie ma
    absolutnie żadnego znaczenia, czy ten "zatrudniony" dostał się po
    znajomości, czy nie. Jest tylko jedno miejsce pracy, więc tylko jedna osoba
    przestanie być bezrobotnym.

    > Np. w PRL-u dostawa atrakcyjnego towaru do sklepu często
    > była w całości wykupywana przez znajomych, bo tylko oni
    > byli o takiej dostawie zawiadomieni przez znajomych lub
    > przekupionych sprzedawców. Zwykłemu człowiekowi też
    > mogło się trafić, jeśli przypadkowo się w tym czasie w sklepie
    > znalazł, i potem przez rok się tym chwalił, tak jak tutaj
    > na tej grupie, niektóre osoby chwalą się, że udało im się
    > znaleźć pracę bez znajomości.

    Przykład zupełnie nietrafiony. Tu ważne jest "kto kupi", a w naszej dyskusji
    chodzi raczej o to "czy kupi".
    Jeśli jest np. 10 bezrobotnych i jeden etat, to tak czy siak 9 nadal
    zostanie bez pracy.

    > Po drugie, (zakładając przypadek uczciwy), jeśli człowiek
    > przegrywa w konkursie, gdzie na jedno miejsce jest kilkuset
    > kandydatów, to z tego wcale nie wynika, że jest kiepski .

    Ale jeśli jeden człowiek przegrywa w kilkuset konkursach?
    W końcu Ci, którzy wygrali poprzednie, teraz już nie startują,. a jeśli
    nawet, to znaczy że zwolnili poprzednie miejsca.

    > Po trzecie, wśród aktualnie zatrudnionych może być wielu
    > pracowników gorszych (bez urazy) od ludzi pozostających
    > bez pracy, ale ci ostatni nie mają żadnej szansy by to udowodnić.

    Mieli wcześniej.
    Oczywiście, że tak jest, ale nie ma na dobrego rozwiązania.

    > Mieli by taką szansę, gdyby pracodawcom chciało się
    > urządzać nieustający konkurs, w którym aktualnie zatrudnieni
    > musieliby konkurować ze wszystkimi chętnymi na ich stanowiska.

    Pracodawcom, to może nawet by się chciało, tylko praca stałaby się
    nieznośna, a poza tym, Prawo Pracy nie pozwala.

    > Ponieważ tak się nie dzieje, to każdy z nich, dopóki wyraźnie
    > nie podpadnie, może być zupełnie spokojny o swój etat, chociaż
    > na ulicy może czekać wielu bezrobotnych znacznie lepszych od niego.
    > Widać to często np. w banku lub na poczcie, gdzie zatrudnione
    > tam panie ruszają się jak muchy w smole, gorzej niż za PRL.

    Z doświadczenia wiem, że prawie na pewno, każda inna osoba, która teraz
    szuka pracy, po 2-3 miesiącach też zaczęłaby łazic jak mucha w smole. Taka
    nasza mentalność, że szanujemy tylko to, czego jeszcze nie mamy. Dla
    przykładu u mnie w firmie przewinęło się sporo pań sprzątaczek. Każda przez
    pierwsze 2 tygodnie sprzątała przyzwoicie, a potem już coraz gorzej, i
    gorzej, i ...za chwilę znów będziemy szukać następnej :-(

    > Konkluzja: wniosek, że bezrobotni nie mają pracy, bo są
    > "zwyczajnie gorsi" jest głęboko nieuprawniony i krzywdzący.

    Konkluzja jest taka, że nie wszyscy są gorsi, ale też nie wszyscy są lepsi,
    nie wszyscy potrafią pracować, nie wszystkim się chce pracować.
    Jak słyszymy, że panie w marketach chodzą w pampersach, bo nie mogą wyjść do
    kibelka, to się strasznie oburzamy (tu akurat słusznie), ale czy ktokolwiek
    oburza się jeśli kolega z sąsiedniego biurka wykorzystuje służbowy telefon
    do prywatnych spraw? A to najdelikatniejszy przykład okradania firmy przez
    pracowników.

    Mimo wszystko, życzę jednak więcej optymizmu.
    --
    ______________________
    Pozdrawiam
    TS


strony : 1 . 2 . [ 3 ] . 4 . 5


Szukaj w grupach

Szukaj w grupach

Eksperci egospodarka.pl

1 1 1